piątek, 15 lipca 2016

Sarajewo - Bośnia i Hercegowina

        Sarajewo, kolejny przystanek w podróży. Jakoś irracjonalnie obawiałam się tego miasta. Strach przez nieznanym, tak innym? Wywołany przeczytanymi książkami, reportażami, opiniami, świadomością kultury, tak odmiennej od naszej? Może.... Ale ciekawość była silniejsza niż obawy.
       Sarajewo kojarzy się większości ludzi z trzema sprawami: zabójstwem arcyksięcia Ferdynanda, olimpiadą i niedawną wojną. Starsze pokolenie kojarzy je z Jugosławią, nie może do końca umiejscowić miasta i państwa na mapie Europy.
       Mnie interesowała szczególnie ta ostatnia historia, która toczyła się kilkanaście lat temu, tak blisko, w czasach współczesnych. Oblężenie Sarajewa w latach 1992-96 to czarny okres w historii Europy. Koleżanka kiedyś wspomniała o utworze Adagio in G Minor (Albinoni).  Od tego się zaczęło. Potem przeczytałam książkę "Aleja Snajperów" (kontrowersyjna) i obejrzałam film. Zaczęłam szperać, sięgać do reportaży, dokumentów, relacji i zaciekawiło mnie miasto, które tak wiele doświadczyło na naszych oczach. Potem odnalazłam  Miss Sarajewo. Nie sposób się nie wzruszyć. Gdy pojawiła się więc okazja ujrzenia tego wszystkiego, choćby przez moment i na chwilę, postanowiłam skorzystać.
      Pamiętam nasz przejazd przez Bośnię i Hercegowinę 5 lat temu. Wtedy jechaliśmy inną trasą, choć też z Budapesztu. Uderzyła nas wówczas bieda, ujrzeliśmy porzucone domostwa, wiele z nich śladami kul świadczyło o tragedii, jak się tu rozegrała. Przez te lata nieco się zmieniło, ale daleko jeszcze do tego, co można by nazwać dobrem, postępem. Przejeżdżałam przez ten kraj z mniejszym strachem niż wtedy, z większą świadomością, patrząc inaczej. BiH to państwo, które mnie wzruszyło, które chwyta za serce, sprawia, że człowiek chciałby opatulić je ciepłem, zadośćuczynić, pomóc.
     Po konflikcie bałkańskim ustalono granice i patrząc tylko na mapę fizyczną, widać, jak trudny do życia to kraj. Górzysty w 90%, z niewielką ilością pól uprawnych, lasami. No i ta niesamowita linia brzegowa. Tak, tak, Bośnia ma dostęp do morza, imponujący, bo aż na długości  20 kilometrów z jedynym miastem nadmorskim Neum. Mieszkańcy życzliwi, spokojni, mili, ale pewnie naznaczeni wojną. Państwo liże rany, leczy duszę, ale jeszcze to potrwa.
   Do Sarajewa wjechaliśmy późnym popołudniem. Położone między wzniesieniami ciężko przeżyło okupację i zniewolenie. Jak w wielu miastach widać pokomunistyczne budynki, szpetne jak wszędzie, ale i nowe budowle. Nie lubię ich, ale tu wybitnie świadczą o tym, że miasto żyje, odradza się, zmierza ku nowemu. Jednak sporo tych starych, zniszczonych przez wojnę lub w wyniku zaniedbania. Gdzieś wyczytałam, że władze Sarajewa zupełnie świadomie serwują i podtrzymują wizerunek orientalnego miasta, zapominając o słowiańskich korzeniach. Mówi się również, że podział administracyjny Sarajewa jest dziwaczny, sztuczny, bezpodstawny. Niemniej jednak turystów przyjeżdża wielu, jedni po raz pierwszy, inni kolejny, jedni przejazdem, inni na dłużej, jedni celowo, inni przypadkiem, ze świadomością i beztrosko. 






















       Najbardziej byłam ciekawa starej części.  Nie zawiodłam się, choć wieczór i przedpołudnie to zbyt mało na obejrzenie wszystkiego. Niektórzy mówią, że Sarajewo można zwiedzić w jeden dzień. Chyba nie, choć liznąć owszem. Gdzieś przeczytałam, że aby poznać Sarajewo trzeba wejść na wzgórze, ale żeby je poczuć, trzeba zejść w dół. Zgadzam się z tym w stu procentach.
      Nocleg mieliśmy w samym centrum, przy Bascarsiji. Wszyscy polecali brać hotel z parkingiem i tak zrobiliśmy. Też polecamy. Chyba dobrze się stało, że przyjechaliśmy bliżej wieczora, bo udaliśmy się na relaksujący spacer. Bascarsija to sarajewska starówka, turecki plac targowy. Ma się wrażenie, jakby czas stanął w miejscu. Tętniaca życiem, pełna zapachów, kolorów, rozbrzmiewająca tysiącem języków. To właśnie było owo "poczuć". Dziś starówka "zrobiona" pod turystów: kawiarnie, restauracje, bary, sklepiki, ale wybitnie orientalna, nie zatraciła swego klimatu i uroku, które zawdzięcza Turkom. Było mi tu super. Chciałam nacieszyć oczy, dotknąć, pogadać (można to było zrobić w każdym języku). Spotkać tu można prawdziwych rzemieślników, ale i sprzedawców tandety. A wszystko w zabytkowych budowlach sprzed lat.  




  Gwarno, głośno, smakowicie, kolorowo.Wieczór, gdzie ludzie wylegają, aby coś zjeść, porozmawiać, pobyć razem, odpocząć po długim, gorącym dniu.


















Centralnym punktem Bascarsiji jest studnia Sebilj. Przychodzą tu spragnieni, chcący odpocząć, odetchnąć. Tuż obok jeden z wielu meczetów. Mnóstwo ludzi, chyba ze wszystkich zakątków świata.



      W centrum Bascarsiji znajduje się Bezistan - podziemny targ średniowieczny, działający do dziś. Z jednej jego strony były uliczki odkrytego targowiska, kramy z pamiątkami, a z drugiej luksusowy hotel. Takie czasy, taki styl, takie połączenia, wszędzie na świecie, zatem i w stolicy Bośni i Hercegowiny.  




      Skusiliśmy się na posiłek regionalny - burek. Wygląd skojarzył mi się ze zwiniętą białą kiełbasą. Ale generalnie są to ruloniki cista przypominającego francuskie (najprościej rzecz ujmując) wypełnione farszem: mięso, twaróg, szpinak z serem, ziemniaki. Och, jak nam to smakowało. Mimo, że tłuste, to domówiliśmy jeszcze. Pycha, z ziemniakami i mięsem smakowało mi najbardziej. Miejscowi jedli to z jogurtem. Wypijali kawę i jedli deser. Nie daliśmy rady.
    Była pora posiłków, po całodniowym upale można było odetchnąć i właściwie teraz zaczynało się tu życie. Kiedy "posmakowaliśmy" Sarajewa, ruszyliśmy na spacer. Bez przewodnika, bez planu, bez wyraźnego celu.
     Najpierw w stronę Ratusza. Przed wojną była tu biblioteka, w której w czasie oblężenia spłonęło wiele zbiorów. Odnowa budynku pochłonęła wiele pieniędzy i trwała około 18 lat. Budynek jest piękny, zadbano o każdy detal. Przeznaczono go na bibliotekę, siedzibę władz, zadbano o sale koncertowe. Uroczyste otwarcie miało miejsce w ubiegłym roku.





I znów powrót rankiem





    Po przeciwnej stronie rzeki znajduje się przekorny dom - Inat. Podobno wiąże się z nim ciekawa historia. Na lewym brzegu rzeki Miljacki chciano wybudować meczet dla podróżujących. Okazało się, że na przeszkodzie stoi mały domek. Włodarze miasta udali się więc do właściciela poinformowali go, ze dom ma być wyburzony, a on może sobie wybrać dowolne miejsce w Sarajewie. Tam zbudują mu nowy dom, lepszy, większy. Właściciel domku odmówił, nie chciał słyszeć o propozycjach nowego domu, sporych kwotach pieniędzy. Twierdził, ze nie ma takiej ceny, która skusiłaby go do oddania domu. Przez długi czas proszono, grożono, wreszcie doszło do porozumienia. Przekorny starzec zgodził się, aby jego dom przeniesiono cegła po cegle na drugą stronę rzeki, dokładnie naprzeciw. Tak się stało, domek został przeniesiony i stanął ma miejscu dzisiejszego Ratusza. Po wielu latach historia zatoczyła koło. Nowe władze miasta, po wielu latach postanowiły wybudować ratusz. Miał to być budynek wyjątkowy, budynek symbol. Musiał więc stanąć w wyjątkowym miejscu i za takie uznano to, gdzie stał domek. Znów zapukano do drzwi małego domku. Prawnuk dzielnego staruszka oświadczył, ze skoro jego dziad nie pozwolił na zburzenie, to i on nie pozwoli. Dom ma wrócić na miejsce, gdzie stał przed 200 laty. I tak się stało. Znów cegła po cegle przeniesiono domek i postawiono go obok meczetu Hadż. Dziś na parterze mieści się restauracja. 
 



        Wzdłuż rzeki szliśmy w stronę mostu łacińskiego, na którym w 1914 roku dokonano zamachu na austriackiego następcę tronu, arcyksięcia Ferdynanda. Most nie zrobił na mnie większego wrażenia i w zasadzie nieco mnie zawiódł, ale tyle tu było pięknych miejsc, że w wielokrotnie to zrekompensowały.
       W czasie tego wieczornego spaceru przyglądaliśmy się mieszkańcom, oczywiście najbardziej zwracałam uwagę na muzułmanów. Różnie ubrani, w rożnym stopniu trzymający się tradycji, należący do różnych odłamów. Przeczytałam w kilku źródłach, że przed wojną była tu największa swoboda religijna, islam bośniacki był najłagodniejszy. Trudno to ocenić, zresztą nie podjęłabym się tego, bo nie mam wystarczającej wiedzy. Były kobiety w czarnych burkach, zakutane po źrenice, ale tez kobiety i dziewczyny ubrane bardziej swobodnie, kolorowe, wesołe, uśmiechnięte. Były pary idące za ręce, obok siebie, ale i takie, gdzie kobieta podążała za swoim panem. Muzułmanie wzbudzają obawy, ale tu czuliśmy się dobrze, nie odczuwaliśmy lęku.
      Wieczorem zaczął się spektakl z meczetami w roli głównej. Nie sposób nie zwrócić uwagi na rozbłyskujące iluminacje meczetów i nie wsłuchać się w głosy muezinów nawołujących do modlitwy. Ale jakiegoś modlitewnego zrywu nie zauważyłam. Miałam wręcz wrażenie, że śpiewy sobie, a ludzie sobie. Młodzi ludzie wydawali się radośni, pozytywni, otwarci, gotowi na inny, lepszy świat.
Najważniejszym meczetem jest Gazi Husrev-Bega z 1530 roku. Na dziedzińcu znajduje się potężna, drewniana studnia z barwnym dachem. Tu muzułmanie obmywają stopy przed wejściem do meczetu, ale studnia gasi tez pragnienia turystów. Meczet można zwiedzać w określonych godzinach. Jest to też miejsce spotkań młodszych i starszych, czytają, rozmawiają, odpoczywają.



Poniżej sławny most łaciński, nazywany czasem mostem Ferdynanda.




    Dzień zakończyliśmy klimatycznie, nie bez powodu mówi się o Sarajewie jako o europejskiej perle orientu. Zasmakowałam, bardzo:) Przedpołudnie postanowiliśmy przeznaczyć na poznanie tego, co zdążymy w tak krótkim czasie. Wstaliśmy wcześnie, skoro świt, kiedy na ulicach było jeszcze pusto, a dzień budzi się leniwie. Uwielbiam poranki wszędzie, gdzie jestem. Wtedy naprawdę zgłębiam miejsca, rozkoszuję się chwilą, mam egoistyczne wrażenie, że należą one wtedy tylko do mnie. Wczesny poranek to mistyczne chwile, idealne na oswajanie miejsc. 
     Spacerując po mieście nie sposób zapomnieć o jego historii, tej niedawnej. Jest widoczna na każdym kroku, każe się zatrzymać, pomyśleć, wzbudza skrajne emocje i uczucia, od nienawiści do bezradności, zmusza do refleksji. Wyczytałam, że podczas oblężenia zniszczono ponad 60% budynków. Widać ślady kul i obecne jeszcze ruiny. Gdy idzie się Aleja Snajperów to aż trudno wyobrazić sobie dni wojny, gdy serbscy żołnierze z góry ostrzeliwali mieszkańców. (choć gdy dziś patrzę na to, co dzieje się na świecie....). Sarajewo stało się więzieniem, położone w dolinie wśród gór, z których celowano do bezbronnych cywilów, ludzi, którzy nie rozumieli tej wojny. Odcięto wodę, gaz, prąd, ale niezłomni mieszkańcy żyli dalej, wbrew wszystkiemu, wstając każdego dnia z nadzieję, że koszmar wreszcie się skończy, oczekując pomocy, na którą czekali na próżno. Do ulicy przylgnęło hasło: " Biegnij lub spoczywaj w pokoju". Biegnij po chleb, po wodę, może cię nie zauważą, a jeśli cię dopadną, spoczywaj w pokoju. Dramat.
      Jednak największe wrażenie robią cmentarze. Gdziekolwiek sięgnąć wzrokiem, wyłaniają się białe groby usiane na zboczach, między domami, przylegające do podwórek, budynków, ogrodów. Mniejsze i większe, wyżej i niżej. Biel pomników lśni w słońcu, razi w oczy i boleśnie naznacza panoramę. Podaje się, że w czasie oblężenia zginęło przeszło 10 tysięcy ludzi, w tym około 1,5 tysiąca dzieci. Ludzie ginęli w kolejce po chleb, w drodze po wodę do Browaru, do pracy. Cmentarze powstawały przypadkowo, nie było czasu ani możliwości na szukanie lepszego miejsca, chowano ludzie tam, gdzie się dało. Jeden z takich cmentarzy jest na boisku, gdzie w 1984 r. miało miejsce otwarcie igrzysk olimpijskich. Coś niemożliwego do zrozumienia, smutnego, strasznego, po co?, dlaczego? jak można było do tego dopuścić? - oto pytania cisnące się na usta. 
      Na każdym grobie podobne daty śmierci, tak spójne. Zastanawiamy się jak mogło dojść do tego, że sąsiad zabijał sąsiada, że ludzie, żyjący obok siebie w zgodzie stanęli do bratobójczej walki, walki bezsensownej. Zadajemy sobie pytanie o powód takiej wojny. Myślimy o tym, kto był winien, a kot nie, kto był oprawcą, a kto ofiarą. Pytamy o działania zachodu, obwiniamy. 
    Tego nie da się opisać, tego trzeba doświadczyć. Człowiek nabiera pokory, wycisza się. I pojawiające się napisy, nie tylko w Sarajewie: „Srebrenica! Nigdy nie zapomnimy.” Nie dałam rady zwiedzić wystawy ze względu na brak czasu. Ale chyba nie chciałabym tego robić w pośpiechu, przejazdem, na szybko. 



















 Turyści szukają sarajewskiej róży. To ślad po pociskach moździerzowych. W miejscach, gdzie spowodowały śmierć ludzi, wypełniono je zabarwioną na czerwono żywicą. Ślad, pamiątka, przestroga, piętno. Wyglądają jak plamy krwi.


      O Sarajewie mówi się, że współistnieją tu różne kultury, że obok siebie istnieją odmienne religie. I rzeczywiście, w niewielkiej odległości znajdziemy meczet, kościół katolicki, cerkiew czy synagogę. Ale czy nie są to tylko symbole? Czy rzeczywiście tak jest? czy wojna nie pozostawiła śladów w psychice ludzi, nieufności, wrogości? W niektórych opracowaniach wyczytałam, ze wielu mieszkańców po wojnie uciekło, że nadal dochodzi tu do konfliktów, o których jednak głośno się nie mówi, o dyskryminacji, braku zgody w zakresie rządów, wizji przyszłości itp. Wreszcie czy wydarzenia na świecie nie pozwalają wątpić?
      Sarajewo to miasto kontrastów, miasto symbol, trudne do zrozumienia, barwne, tętniące życiem, ale i smutne, napiętnowane. Czy takie pozostanie? Chyba próżno szukać odpowiedzi na to pytanie. Myślę, że dopiero następne, wolne od przeszłości pokolenie jest w stanie podnieść głowę, uwierzyć, zmienić. Tylko czy będzie im to dane? Gdy obserwowałam rano siedzących na pustych ulicach starszych ludzi, zastanawiałam się, jaki dramat przeżyli, jak bardzo zostali skrzywdzeni, bo bliskich straciła każda rodzina. Myślałam, czy patrząc na beztroskich turystów są w stanie żyć normalnie, bo o zapomnieniu nie może być mowy.


     Mając do dyspozycji tylko wczesne przedpołudnie, po powrocie ze wzgórz, postanowiliśmy jeszcze raz odbyć spacer i zobaczyć, jak w ciągu dnia wyglądają miejsca, które oglądaliśmy wieczorem. Ta wizyta uzupełniła fragment obrazu Sarajewa.


A na Sebilj rankiem urzędują gołębie.



     Patrzą, jak Baščaršija otrząsa się ze snu i przygotowuje na nawy dzień, na miliony stóp, głosów, gestów, na okrzyki zachwytu, uśmiech i smutek, na wielokulturowy tłum.



 
     
           Wieczorem miejsce tętniło życiem, nie było wolnego stolika, krzesełka, a rano spokój, pojedynczy ludzie zjawiają się na wczesną kawę.W tle Katedra Najświętszego Serca Jezusowego.


    Sobór Narodzenia Najświętszej Marii Panny to jedna z największych i najważniejszych cerkwi prawosławnych na Bałkanach. Wieść niesie, że zbudowano ją z datków wiernych.


    Tuż obok cerkwi panowie od rana preferowali wysiłek intelektualny. To dla mnie był taki znak normalności, leniwego poranka typowego dla południowców.



      Wczoraj ulica nie do przejścia, z tłumem ludzi, a o poranku leniwa, spokojna i ... już czysta, bez śmieci, bez pozostałości po wczorajszym tłumie.




     Przed neogotycką Katedrą Najświętszego Serca Jezusa z dwiema wieżami i wspaniałą rozetą nad wejściem głównym stoi pomnik Jana Pawła II, który  odprawił tu Mszę Św. w 1997 r. Musiało to być niezwykłe wydarzenie.




Sarajewska róża, a tuż obok stoliki kawiarniane.



Szczyt kiczu, ale najwyraźniej jest pobyt na takie dziwa.



     Zachwyciły mnie te mało skomplikowane miejsca posiedzeń, posiłków. Zastanawiam się tylko, jakby zniósł to mój kręgosłup.



Rano można było zerknąć na wiele zakątków, pustych jeszcze i niezwykle klimatycznych.











       Medresa Seldžukija to dawna muzułmańska szkoła religijna, znajdująca się naprzeciw meczetu Gazi Husrev-Bega. Została założona w 1537 roku na cześć matki bośniackiego władcy Gazi Husrev-bega, nauczano tu 10 przedmiotów. Pierwsze, co rzuca się w oczy to spore atrium.








 
     W Meczecie Gazi Husrev-Bega ranek zaczyna się od modlitwy i generalnego sprzątania. Odkurzanie, szorowanie, trzepanie dywanów, ale też gruntowne mycie studni.












Modlitwa w telefonie? Poniżej mauzoleum.


      Z każdą chwila ruch narasta, miasto budzi się do życia, do kolejnego dnia. Leniwi turyści schodzą na śniadania, miejscowi zaczynają od mocnej kawy, fajki, pogawędki.




     Serce Sarajewa jakim jest Baščaršija przywołuje turystów. Turecki bazar skusił i nas, postanowiliśmy zakupić drobiazg na pamiątkę. Trudno jest zdecydować, do jakiego sklepiki wejść, bo jest ich ogrom. W końcu zdecydowaliśmy, przypadkiem. Przemiła dziewczyna była bardzo cierpliwa. A my nie wiedzieliśmy, na co patrzeć. Stanęło na młynku do pieprzu, na którym wygrawerowała nam nazwę tego zachwycającego miasta. Jednak prawdziwą niespodzianką było zaproszenie do piwnic sklepiku. W życiu bym nie pomyślała, że te wąziutkie sklepiki maja takie podziemia Było tu urządzone coś na kształt muzeum. Ciekawe.









    Czego tu nie było.... A najbardziej podobało mi się to, że płacić można chyba w każdej walucie. Można nawet żądać wydania reszty np. w euro. Dla sprzedających na ogół nie stanowi to żadnego problemu. Nawet w złotówkach płaciłam i tez się dało:)








    Feria kolorów, dotykałam, podziwiałam, jak sroka. Czyżbym była wielbicielką cepelnianych wyrobów? Nie? Czyżbym lubiła targowiska? Już sama nie wiem. Ale chłonęłam klimat.


     No takiej kiecki bym nie kupiła, ale chustkę czy poduszkę? Czemu nie? A dalej znów kawiarenki, bary, knajpki.



Takie brzydkie, że aż ładne. Ale czy pasowałoby tu coś innego?








I znów pamiątki, do wyboru, do koloru.






Fajki:) i inne cuda.


I jeszcze kilka fotek:






         To nasz hotel. Położenie idealne, wprost wymarzone, parking obok, ale pokoje słabe, czystość przeciętna, śniadanie ubogie. Na jedną, dwie noce może być.

        Cóż jeszcze? W Sarajewie zaskoczyła nas ogromna ilość szwendających się psów, w większości chudych, chorych, choć z jakimiś obrożami na szyjach. 



Miasto bardzo czyste, choć mówię o starym centrum, gdzie od świtu sprzątano. Uważam, że przed wizytą w Sarajewie należy zapoznać się z historią. Nie próbować zrozumieć, bo się nie da, ale mieć świadomość tego, co rozegrało się "na naszych oczach". 










Widziałam beztroskich turystów, młodych ludzi, którzy o historii wiedzieli niewiele, przybyli tu nie wiadomo po co, znudzeni włóczyli się po mieście, a największą atrakcją było dla nich kupowanie pamiątek w postaci łusek po nabojach. Beznadzieja. Te pamiątki wywołały moje oburzenie. 


Chciałabym tu jeszcze wrócić, choć do tej pory oswajam obrazy. Miasto uzależnia, wchłania, oczarowuje. Nie zdążyłam tylu rzeczy zobaczyć. Mam wielki niedosyt, ale tez radość, że było mi dane być tu choć przez chwilę. Sarajewo - do zobaczenia!

ps. W niektórych miejscach coś się stało z tekstem:( sorki:(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz