niedziela, 26 kwietnia 2015

Toscania - Livorno

        Livorno to duże, mocno zaludnione, nowoczesne miasto. Są tu ślady przeszłości, na przykład zabytkowa twierdza. Imponujące fortyfikacje wpisują się w nowoczesny port.

     

 
         Miasto jest jednym z największych portów morskich i bazą marynarki wojennej. Rozwija się tu przemysł stoczniowy i chemiczny. Z daleka widzieliśmy stojące w porcie wielkie wycieczkowce i statki towarowe. Podobno w Livorno znajduje się ładna starówka, ale jakoś nie mieliśmy ochoty na jej poznanie. Nie zwiedzaliśmy miasta, przeszliśmy tylko promenadą nadmorską, od budynku marynarki, prawie do portu.


            Jazda blisko portu, bo tak przebiega droga nadmorska jest trudna, trzeba bardzo uważać, aby się nie zgubić, nie zabłądzić. Tereny przy porcie niezbyt ciekawe, ale taka ich "uroda" wszędzie na świecie.
            Przy głównej ulicy zachwyciły mnie budynki, prawdziwe wille, świetnie utrzymane. Fotki z drogi, z auta, bo po całym dniu nie mieliśmy już sił przebierać kopytkami tylko po to, by parę razy pstryknąć aparatem.

 









        Śliczny bulwar, wspaniale zagospodarowane miejsca nad morzem, parki i tereny zielone. Przy głównej ulicy, z widokiem na morze, znajduje się olbrzymi budynek. Mieści się tu pięciogwiazdkowy Grand Hotel Palazzo. Cena od 150 do 600 euro za dobę.



        Czytałam gdzieś w necie, że Livorno kusi turystów plażą i kąpieliskiem i właśnie poszukiwanie plaży sprawiło, że się tu znaleźliśmy. To, co zobaczyłam od razu mnie zniechęciło, wręcz zaszokowało, nie mogłam dopatrzeć się tego kuszenia, ale ludu było jak mrówek. Widać było to już po ilości zaparkowanych aut (znalezienie miejsca graniczy z cudem), skuterów i rowerów. To było gorsze niż trójmiejskie plaże w sezonie.



          Żeby nazwać to kąpieliskiem? Chyba tylko dlatego, że wstęp na te pseudo plaże jest płatny i znajdują się tu baseny. Generalnie nie lubię tłoku, plaża tylko na uboczu, pusta, piaszczysta, na 2-3 godzinki, raz na jakiś czas. A plaża w Livorno to było coś okropnego, koszmar wręcz. Trudno to nawet nazwać plażą, a jednak ludzi mnóstwo. Wykorzystali każdy fragment skały i betonu, choć miejscami brudnawo tam było. Obrzydliwe widowisko. Trzeba mieć wyobraźnię lub olbrzymią determinację, aby tak wypoczywać. Tym bardziej, że kawałek za miastem rozciągają się ciekawe plaże.




           Szybko pomaszerowaliśmy dalej, by podziwiać to, co rzeczywiście warte było zobaczenia, czyli piękny bulwar. Było tu pusto, pewnie wszyscy wygrzewali się na betonie. I bardzo dobrze. Miejsce ładnie utrzymane, zachęcające do odpoczynku i spaceru, z typową nadmorską roślinnością. 










          Mieliśmy problem ze znalezieniem miejsca, gdzie można coś zjeść. Nie było tu nigdzie takich knajpek, restauracji, jak w innych miasteczkach, gdzie wystawione na zewnątrz stoliki i krzesełka kuszą, by spocząć na chwilę i coś przekąsić. Zdziwiło nas to, że na samym bulwarze była tylko jedna restauracja i w dodatku zamknięta. Na głównej ulicy też wszystko pozamykane.


           Nie chciało nam się pchać do centrum, w rezultacie zjedliśmy lody, a porządny obiad poza miastem.  Jako turystka powiem jednak, że jadłam tu najlepsze na świecie lody, a lodziarnia znajduje się przy głównej ulicy biegnącej wzdłuż morza. I właśnie na lody przyjechaliśmy tu drugi raz. Oczywiście nie było gdzie stanąć, szukaliśmy parkingu bardzo długo, wjechaliśmy w jakąś wąską uliczkę z domami prywatnymi. Nie sposób było wykręcić, wyjazd tylko tyłem. I nagle w szybę puka nam jakaś kobitka. Zaczyna mówić po polsku. Kilka zamienionych słów, wymienionych informacji i zaproponowała, że możemy stanąć na cały dzień pod jej domem. Miłe:)
           Podsumowując: miasto widziałam przelotem, w zasadzie tylko jego jedną ulicę i bulwar i to mi się podobało. Kąpielisko to koszmar. A reszta widoczna z okien auta nie pociągała, nie zachęcała, nie zachwycała. Nie wróciłabym tu drugi raz, no chyba, że na lody:)  

czwartek, 16 kwietnia 2015

Toskania - Montepulciano

             Montepulciano to niewielkie miasteczko. Ładne, naprawdę ładne. Położone jest prawie na granicy z Umbrią, pomiędzy dolinami  Val d'Orcia i Val di Chiana. Panorama  dolin widoczna z miejskiego wzgórza nie pozwala na pozostanie obojetnym. Ale też przyczynia się do sławy miejscowości, która znana jest z produkcji czerwonego wina - Vino Nobile di Montepulciano.
 
 
 
 
            Wiele źródeł datuje historię Montepulciano już od czasów etruskich, w IV w.p.n.e. O mieście mówi się "renesansowe", ale znajdziemy tu też pamiątki gotyckie. Wiele tu ciekawych miejsc, zaułków, zabytków i pamiątek z różnych okresów, głównie z tych, gdy o wpływy walczyły  Florencja i Siena. Położone na wysokości około 600 m.n.p.m miasto otoczone jest murami obronnymi, a gdy znajdziemy się wewnątrz przeniesiemy się w przeszłość, będziemy dotykać jej  drepcząc labiryntem brukowanych uliczek.
 


             Miejscowość przyciąga turystów z uwagi na atrakcje, znane wino, ale też położenie geograficzne, turystyczne. Montepulciano stanowi bazę wypadową do wielu atrakcyjnych miejsc, takich jak choćby Pienza, czy Siena, blisko stąd do Umbrii, a tuż obok znajdują się źródła termalne. Liczne uliczki prowadzą nas zawsze na obrzeża miasteczka, jakby chciały podkreślić owo położenia, wyprowadzają nas na tarasy i schody widokowe, gdzie można tylko powiedzieć "ach, och". W oddali jeziora, wspaniałe winnice, wzgórza, moje ulubione cyprysy.  
 
 
 
      Miasto podzielone jest na dzielnice, które mają swoje kolory, herby, flagi. W okresie świąt młodzi ludzie prezentują swoje umiejętności w ich podrzucaniu, tworząc niezapomniane, pełne kolorów widowisko. Szkoda, że go nie widziałam.  Podobno jest też inne wspaniałe wydarzenie, kiedy po brukowanych uliczkach toczy się beczki, a rywalizują z sobą przedstawiciele tych właśnie ośmiu dzielnic.
       Spacerując zobaczymy piękne renesansowe pałace, jak choćby zbudowany z jasnego trawertynu Palazzo Tarugi czy Palazzo Bucelli z etruskimi płaskorzeźbami na fasadzie, intersujące kościoły, np. San Bagio lub katedrę z tryptykiem z 1401r.  Wszystkie wspaniale zachowane i urzekające budynki, jak wszędzie w Toskanii, są świadectwem bogactwa wpływowych rodów i biskupów. Największy rozkwit miasta przypada na czasy Medyceuszy, w czym Montepulciano podziela los innych miasteczek.
         Wycieczkę po mieście warto rozpocząć "od dołu", od starożytnej bramy Porta al. Prato,  kiedy to idąc ulicą Via del Corso wspinamy się powolnie w górę i dochodzimy do serca Montepulciano. Niektórzy mówią i piszą, że spacer mającą 1,5 kilometra długości uliczką jest wyczerpujący. Bez przesady, nie dajmy się zwariować, pokonałam trasę w deszczu i w słońcu nie jest to żaden wyczyn, ale wielka przyjemność.

 
 
       Owo serce miasteczka stanowi Piazza Grande, uznawany za jeden z piękniejszych placów w regionie. Po "wspinaczce" można na placu odpocząć w licznych kawiarenkach. To właśnie tu wznosi się ratusz Palazzo Comunale. Tu też znajdziemy Studnię Gryfów i Lwów.

 
 Widok na Piazza Grande
 




 
Ratusz - Palazzo Communale
 

 
Palazzo Tarugi
 
 
   Studnia Lwów i Gryfów



 
 Katedra, z zewnątrz mało atrakcyjna, środek zadziwiający.


Średniowieczna wieża - Torre di Pulcinella - mechanizm zegarowy. Koleżka przypomina mi Pinokia i takie figurki znajdują się w licznych sklepikach z pamiątkami.

 
             Każda uliczka, a kręcą się i wiją, przecinają i odchodzą w różne strony, prowadzi nas do czegoś intersującego. Tu widać XIII - wieczny kościół pod wezwaniem Św. Augustyna.

 
 




 Palazzo Bucelli -  w fasadzie umieszczono etruskie płaskorzeźby i urny grobowe 
 
             Kiedy zawitaliśmy tu po raz pierwszy pogoda była kiepska. Ledwie weszliśmy na wspomnianą powyżej uliczkę uwagę naszą zwrócił sklep, gdzie była degustacja. Zaczęło kropić, więc czym prędzej schroniliśmy się we wnętrzu, bardzo zresztą pięknym. Przy samym wejściu poczęstowano nas kromkami chleba z pastą pomidorową, ze słonina, z oliwą, a do drugiej ręki wręczono nam kieliszek z winem. Miłe powitanie:) Chodziliśmy po sklepie, gdzie spróbować można było wszystkiego: sera, wędliny, miodów, oliwy, wina, konfitur. Zatem jedliśmy, a co! Adam częstował się winem, ja degustowałam sery. Byliśmy potem w Montepulciano jeszcze dwa razy i za każdym rozpoczynaliśmy spacer od degustacji. Pasta pomidorowo - ziołowa bardzo nam zasmakowała i taką sobie kupiliśmy, do tego torebkę suszonych pomidorów z ziołami, do samodzielnego wykonania.


 Ser w popiele.
 




         Tego pierwszego dnia zwiedzanie zakończyliśmy bardzo szybko, bo lało okropnie i po wypiciu kawy i zjedzeniu średniej jakości twardych włoskich ciasteczek postanowiliśmy wrócić tu przy lepszej pogodzie. Okazało się, że kilkanaście kilometrów dalej aura nie była tak kapryśna i dzięki temu udało nam się zakończyć dzień miłym pobytem w Sienie.

         Do Montepulciano wróciliśmy innego dnia i słonko sprzyjało naszej wędrówce. Wspinając się w górę szliśmy ulicą, na której przez dłuższy czas nie było żywego ducha. Nie była to pora sjesty, nie było święta, pogoda ładna, a turystów w miasteczku makabryczna ilość. I nagle ta piękna, ale pusta uliczka. Wyglądało to co najmniej podejrzanie, nawet szukałam jakiegoś zakazu wstępu czy czegoś takiego. Potem pojawił się jakiś staruszek. Nie powiem, lubię jak podczas zwiedzania mam przestrzeń, ale to mnie zaintrygowało. Gdy wracaliśmy, to już jacyś turyści dreptali. Doszliśmy do skraju zabytkowej części miasta.
          Leniwe przedpołudnie uczciliśmy lodami i kawką na Piazza Grande. Spokój i relaks. Zadziwiło mnie tylko to, że o godz. 11.00 już zamawiano wielkie dania obiadowe. Cóż, różne zwyczaje mają ludziska.
       Posileni deserkiem ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie. Czasem wchodziliśmy do bram, czy w otwarte drzwi. Nigdy nie wiedziałam, czy wolno, czy ktoś nas nie wyrzuci. Raczej mam opory i wchodzę niepewnie, nie lubię naruszać czyjejś prywatności, a przecież to domostwa mieszkających tam ludzi. Jednak w wielu bramach kryły się piękne dziedzińce, urocze ogródki. Lubię takie klimaty. U nas odnajduję je w Krakowie.








            Najgorsze było to, że Włosi ewentualne informacje podają w swoim języku, który jest dla mnie niezrozumiały rzecz jasna, zatem stąpaliśmy ostrożnie. Ale że ciekawość wzięła górę weszliśmy do jednego z takich miejsc. Najpierw spodobało się nam wejście, ale nikogo tu nie było, potem przepiękne sklepienie i małe okienko z butelką. Ala oczywiście bała się, że to czyjś dom i nie bardzo chciała się z nami skradać. Może, gdybyśmy zadali sobie trud zapoznania się z tablicą na zewnątrz byłoby łatwiej.





            Dziecię niechętnie podążyło za nami przepięknym korytarzem, który schodził w dół, każdy krok był oczekiwaniem na niespodziankę, a wszystko podsycone pewnym niepokojem, czy wolno tu wchodzić, bo wokół  nie było żywego ducha.  Nagle naszym oczom ukazała się wielka beczka, maszyny do produkcji wina, klimatyczne miejsce. Myśleliśmy, że to kres naszej wędrówki.



              Ale za załomem muru można było znów iść dalej i nagle naszym oczom ukazała się piwnica pełna beczek z winami. Było tam przecudnie. Dotykaliśmy, podziwialiśmy, nikogo oprócz nas tam nie było. Piwnica robiła wrażenie. Okazało się, że było to miejsce pod turystów i na końcu wędrówki znajdował się sklep, gdzie można było zakupić wina. Byliśmy zauroczeni. Cantina del Redi to jedna z najbardziej znanych i największa z piwnic w Montepulciano. Koniecznie trzeba tam pójść, jeśli jest się w miasteczku.











 
     Miasteczko zachwyca ciekawymi drobiazgami, detalami.











            Liczne sklepiki wychodzą na zewnątrz zachęcając jeśli nie do zakupu to choćby do nacieszenia oczu. Przystawałam i chłonęłam.

 
Te reklamy sklepów spodobały mi się najbardziej.













            Każda uliczka kryje w sobie cos niezwykłego. Klimat tworzą budynki, sklepiki, ozdoby. Przeszkadzały mi jednak pojazdy, którym na tych pięknych uliczkach trzeba było ustępować miejsca. Swoją drogą nie chciałabym jako mieszkaniec przebijać się przez tłumy turystów.
 
 




          A gdy zobaczyliśmy goldenka, na włoskiej ziemi, to prawie płakaliśmy z tęsknoty i wzruszenia. Oczywiście już nie liczyły się zabytki czy piękne detale, tylko z roześmianymi gębami patrzyliśmy na psiaka, jakbyśmy takie stworzenie widzieli po raz pierwszy.


Ta z kolei restauracyjka zachwyciła mnie swoim wystrojem.



Tuż przy wyjeździe (lub wjeździe) z miasteczka znajduje się widoczny z daleka Chiesa di San Biagio. Przepiękny obiekt, tylko go liznęłam, bo czas gonił.  












          Jako ciekawostkę dla kinomanów podam, że właśnie tu kręcono sceny do filmów "Zmierzch", "Księżyc w nowiu". Montepulciano "udawało" wtedy, że jest Volterrą, nie wiem czemu, bo ta druga jest równie piękna.