wtorek, 23 sierpnia 2016

Dobra Voda (druga strona medalu) - Czarnogóra

     Na plażę w Dobrej Vodzie codziennie przybywają tłumy. Sporo samochodów z Albanii, dużo Rosjan, Ukraińców, ale i polski to język powszedni. Ludzi mnóstwo, a miejscowość niewielka. Gdy szliśmy tam po zakupy czy coś zjeść to gorąco współczułam tym ludziom. Unikamy takich miejsc jak ognia i byłaby to dla nas kara, a nie wypoczynek. Ale plaża Rocky Beach cieszy się popularnością.




        Cześć plaży przynależy do hoteli. Na pozostałej części już skoro świt zjawiają się turyści z ręcznikami, by zarezerwować miejsce jak najbliżej wody. Niektórzy zostawiają ręczniki czy leżaki na noc. 


W centralnym miejscu znajduje się ....piękna palma. Koszmarek.


       Wokół pełno niedokończonych budynków. I tak jak w Bośni to wynik czasów wojny, tak tu przeinwestowania i braku środków na ukończenie budowli. Część budynków jest wykończona tylko od frontu, a od podwórza bałagan, bród i smród. 





 Fantastyczna miejscówka:)




         Po nocnym imprezowym życiu, po zakończeniu posiłków i sprzątnięciu lokali miejscowość zasłana jest śmieciami. Wystawia się je na ulicę, ale że ulica jest jedna, jednokierunkowa zresztą, widok razi. Potem, już wśród tłumu spacerowiczów, w środku dnia przyjeżdża śmieciarka. Rewelacja.








      Wzdłuż ścieżki spacerowej nad morzem prawie nie ma śmietników. Każdy więc rzuca śmieci gdziekolwiek. Jest to wielki problem Dobrej Vody i chyba w ogóle Czarnogóry. Niestety nad tym to piękne państwo musi popracować, choć przyznać trzeba, że w zabytkowych częściach jest czyściutko.



    Inny widok, który kojarzy mi się z Czarnogórą to psy. Ogromne ilości bezpańskich ( i pańskich) psów wałęsające się wśród turystów, od śmietnika do śmietnika, wymęczone upałem. Gdy tylko człowiek zacmoka, zagwiżdże, zwróci na takiego uwagę to ma towarzysza na go cały dzień. Właściciel naszego hotelu bardzo denerwował się, że za nami zawsze jakiś Burek się przyplątał.  Nie zwrócił nam uwagi, ale przeganiał te biedne stworzenia.





      Na jednym ze straganów codziennie sprzedawano warzywa i owoce. Ruch był spory. Też kupiłam tam raz brzoskwinie. Ale gdy pewnego ranka odkryłam, że w upalne noce towar jest przechowywany na powietrzu, wśród much i śmieci nigdy już tam nie wróciłam. Warto spacerować o świcie, choć może ktoś powiedziałby, że czego oczy nie widzą....

 

  Pranko przy głównej alejce spacerowej.


    W małej miejscowości, z jedną drogą na krzyż trudno jest o miejsce do parkowania. Współczułam tym, którzy mieszkali gdzieś dalej i musieli dojeżdżać. Mieszkańcy próbowali strzec prywatności, ale graniczyło to z cudem.


piątek, 19 sierpnia 2016

Dobra Voda - Czarnogóra

     Po pięknej drodze dotarliśmy do bazy w Czarnogórze. O Czarnogórze później, najpierw o Dobrej Vodzie. Szukaliśmy miejsca bliskiego ciekawostkom, w małej miejscowości, blisko wody. Posiłkowaliśmy się mapą, starając się unikać bliskości wielkich portów, zakładów przemysłowych itp. Czas nas gonił, miejsc było już niewiele i padło na rodzinny hotel Elite. Hotel rezerwowaliśmy przez booking, który nas jeszcze raczej nie zawiódł, ale ten przykład wskazuje, że należy uważać.
    Według opisu pokój miał mieć ok. 35 m2. Uznaliśmy, że to dobra przestrzeń dla trzech osób. Balkony wychodziły w stronę morza, tarasowa plaża przynależała do hotelu, parking był. Rozczarowanie było wielkie, bo pokoik był malutki, mieściły się tu stojące pod ścianą 3 łóżka ze stoliczkami nocnymi i jedna komódka. Umeblowanie lekko stare. Do tego mała łazienka. Balkon spory, ale dzielony z dwoma pokojami. Nieprawdą jest opis, że w każdym pokoju znajduje się aneks - tylko w 2 pokojach jest coś takiego. Ale cóż było robić, wieczór, zmęczenie, zostaliśmy. Okazało się, że powierzchnię liczy się razem z balkonem i miejscem postojowym, które było tuż za drzwiami. W takim małym pomieszczeniu noce były koszmarem. Pociliśmy się straszliwie, było duszno, lepko, obrzydliwie. Zazwyczaj nie używamy w hotelach klimatyzacji i szybko się aklimatyzujemy, ale tu było nie do zniesienia.
      Najgorsze było to, że w kranach była słonawa woda. Uprzedzono nas, że nie nadaje się do picia. Ale do mycia nie nadawała się również. Po upałach dnia szukaliśmy orzeźwienia pod prysznicem, ale na skórze zostawała warstewka soli, która lepiła się i prysznic nie przynosił ulgi. Moi pochorowali i dwa dni były wycięte z życiorysu. Biegunka, gorączka, wymioty. Może to ta woda? Ten tydzień w Czarnogórze wspominamy słabo, choć były miejsca, które nas urzekły.
      Śniadania w hotelu były przeciętne. Oczywiście można było się najeść, lecz było monotonnie. Nie wychodziliśmy jednak głodni, nie. Za kawę trzeba było płacić, co w hotelu uważam za porażkę.
      Braki hotelu nieco rekompensowało fantastyczne położenie. Z dala od dyskotek, barów, w zasadzie na skraju miejscowości. Prywatna tarasowa plaża, bezpłatne leżaki i parasole. To niewątpliwy plus. Fajnie było wrócić po zwiedzaniu, wykapać się i poczytać książeczkę w cieniu pinii (tu wybraliśmy sobie miejscówkę, choć walka toczyła się o to miejsce między zmieniającymi się mieszkańcami hotelu). Gdy patrzyliśmy na biedaków na plaży, to od razu humor nam się poprawiał.
        Drugim plusem było codziennie sprzątanie pokoi i wymiana ręczników. Szkoda, że nie pościeli, która lepiła się po każdej nocy.
        Właściciele byli bardzo mili, tego nie można odmówić, życzliwi, pomocni, bardzo troszczyli się o gości, ale byli też przewrażliwieni na punkcie swojego hotelu. Przyjeżdżało tu wielu Rosjan i Ukraińców, niektórzy po kilka razy. Widać było, że są zaprzyjaźnieni z właścicielami, ale  też wybór tego miejsca po raz kolejny świadczył o ich małych wymaganiach.

W oddali relaksujemy się na materacykach. 



Widok z balkonu rzeczywiście piękny.




Prywatna plaża hotelowa. 



Plaża w miasteczku. 



      Dobra Voda to niewielka miejscowość w Czarnogórze. Jest dobrą bazą wypadową, jednak nie ma w niej nic ciekawego, raczej rozczarowuje. Należy dobrze przemyśleć kwestię noclegu. Do pięknego Baru jest stąd zaledwie 7 km. Bliziutko jest też do Ulcinj i do granicy z Albanią. Sama miejscowość kojarzy mi się z brudem, tłumem, bezpańskimi psami i niedokończonymi budynkami. Właściciel hotelu mówił że miejscowi zachłyśnięci turystami z Rosji zaczęli na każdym skrawku ziemi stawiać apartamenty i małe hotele. Niektóre na wynajem, niektóre na sprzedaż. Jednak nagły kryzys zmniejszył liczbę chętnych i budynki popadły w ruinę, nie było pieniędzy na ich skończenie, wielu zbankrutowało.

Dobra Voda zachwyca wschodami i zachodami słońca.







    Żółwia spotkaliśmy na drodze. Trudno powiedzieć skąd się tam wziął. Podejrzewam, że wyszedł od kogoś z ogródka jako zwierzątko domowe.

Krabów nakwięcej było wcześnie rano. Potem umykały przed upałem i hałasem.







Plaża przy jednym z najokazalszych hoteli.

Hortensje cudowne, ale donica to szczyt kiczu.

       Plażowy cennik. Nie przebijał tego, który zobaczyliśmy później. Natomiast nawet w tej miejscowości znalazłam kilka roślin wartych uwagi dla mieszkańców północy, czy środka Europy. Dla południowców nic szczególnego. 






Bugenwila zachwyca mnie niezmiennie






       O zachodzie słońca wszędzie nad morzem jest pięknie. Robi się ciszej, spokojniej, wielu paskudztw nie widać. 









Najlepszy hotel w Dobrej Vodzie. Ceny też imponujące.



         Wybraliśmy się do polecanej restauracji na owoce morza. Utwierdziłam się w przekonaniu, że nie jest to mój przysmak. Naprawdę nic specjalnego, choć dobrze przyrządzone, ładnie podane. Lody i burek smakowały mi zdecydowanie bardziej:) Ot pospolite podniebienie:)