sobota, 30 sierpnia 2014

Toskania...

            Zacznę ten blog od Toskanii. Nie dlatego, że jest ona w moim prywatnym rankingu najciekawsza, ale dlatego, że wiąże się z nią ostatni urlop, zatem jestem z fotkami i komentarzami raczej na bieżąco. Autorką niektórych zdjęć jest Ala:)

 
           Toskania... Hasło znane chyba wszystkim. Miejsce od wielu lat zachwalane, chętnie odwiedzane. Podobno szczególnie popularna stała się od momentu wydania książki i projekcji filmu "Pod słońcem Toskanii". Wielu znajomych tu było, polecało, inni kręcili nosem ...
             Włochy same w sobie nigdy specjalnie nas nie ciągnęły. Wybieraliśmy różne kierunki podróży, ale jakoś tak omijając Italię w sposób świadomy, ale bez konkretnych i uzasadnionych przesłanek. Jakiś czas temu byliśmy w Wenecji. Zachwyciła mnie, choć żar z nieba, ogromny tłum i długa droga mogły zniechęcić. No, ale jak ktoś wybiera się do Wenecji będąc w Chorwacji, to cierp ciało, jak się chciało:) Z pewnością tam powrócę, ale poza sezonem, bo to miejsce uderzająco piękne. Chciałabym kiedyś zobaczyć Rzym i Neapol, choć nie są to miejsca na szczycie listy moich wakacyjnych marzeń i być może dlatego nie żałuję, że jeszcze nie byłam tam, gdzie była już większość.
              W tym roku myśleliśmy o wakacjach, planowaliśmy, nie byliśmy zdecydowani i wyszła ta Toskania. Naczytałam się, naoglądałam i jakoś tak przemówiły do mnie pagórki ze słonecznikami, cyprysami i piniami. Ale tych rzeczonych słoneczników naszukałam się, oj naszukałam, bo już zaczynały przekwitać. Dobrze, że pinie i cyprysy to nie rośliny sezonowe:) i można na nie zawsze liczyć.


          Zarezerwowaliśmy noclegi, dwa w różnych miejscach, koło Massa Marittima i koło Florencji. Pierwszy w lesie, wszędzie trzeba było dojeżdżać, ale apartament wygodny. Drugi, w małej wsi, wysoko na wzniesieniu, wydawać by się mogło na końcu miejscowości zapomnianej przez wielu, a tam ruch był nieziemski, zarówno w hotelu jak i na drodze.
   
             Już na początku, w czasie rezerwacji, pojawiły się problemy. Rezerwowaliśmy nocleg przez airbnb (swoją drogą polecamy) i ku naszemu przerażeniu okazało się, że z konta, a dokładnie z karty zginęło 7 tysięcy zł. Pieniądze zostały wypłacone w ciągu dwóch dni, na przełomie miesięcy i przelane....na zakłady bukmacherskie w Wielkiej Brytanii. Włos zjeżył się nam na głowie. Dostaliśmy monit z banku, od razu zablokowaliśmy kartę. Zbiegło się to w czasie z rezerwacją noclegu i płatnością służbową za nocleg w Polsce. Złożyliśmy odwołanie, zeznania na policji. Ale przy rezerwacji drugiego noclegu mieliśmy pietra. Jakiś miesiąc później sytuacja się powtórzyła i mamy podejrzenia, że wiąże się to z siecią hoteli Sound Garden, ponieważ w okolicy daty noclegu ginęły pieniądze. Wszystko skończyło się dobrze, kasę odzyskaliśmy, ale sytuacja stresująca i mało przyjemna. To nasze podejrzenia, ale tej sieci w razie czego nie polecamy. To tak na marginesie...


Toskania - ogólne wrażenie

        
          Koniec końców nastał ten dzień i ruszyliśmy na poznanie Włoch, podobno kuszących i pięknych, podobno wyjątkowego ich rejonu. Cóż, było pięknie, wiele zobaczyliśmy, odpoczęliśmy, a o to chodzi na wakacjach. Jednak sama Toskania, choć bardzo nam się podobała, nie rzuciła nas na kolana. Nie mamy potrzeby powrotu za miesiąc, rok, czy dwa. Kiedyś na pewno, bo z pewnością warto, ale nie w najbliższej przyszłości.
         Jeśli ktoś mówi, uogólniając, że cała Toskania jest piękna, to ma do tego prawo. Uważam, że jak wszędzie, piękne są niektóre miejsca. Gdybym miała je wskazać na mapie umieściłabym je  między San Gimignano, Volterrą, Massa Marittima, Pienzą, Montepulciano. Ogólnie prowincja Siena i nieco poza nią oraz wzgórza Chianti. Nie zobaczyłam wszystkiego, ale myślę, że wokół Arezzo i bliżej Umbrii też jest pięknie. Ale zależy to od tego, czego się szuka, jak chce się wypocząć i co zobaczyć.

 

            Sadzę, że większy zachwyt budzi Toskania w kimś, kto spędza tu więcej czasu, powiedzmy całe wakacje, a nie tylko krótki urlop. Dlaczego? Ponieważ prześlicznie usiane na wzgórzach miasteczka wymagają ciągłego przemieszczania się, tu 10 km, tam 25, tu 50 km. Człowiek chce zobaczyć jak najwięcej, wszystko go kusi. Zrobiliśmy po samej Toskanii jakieś 2 tysiące kilometrów. Oczywiście część wiązała się z dojazdami na plażę, ale i tak mieliśmy wrażenie, że ciągle jesteśmy w aucie. Moja koleżanka jednak twierdzi, że Toskania podoba się tym, którzy wpadają tu na chwilę, zobaczą mało i czują niedosyt. Może coś w tym jest?
           Po drugie bardziej region kochają smakosze, którzy poszukują konkretnych odmian wina, sera, oliwy, bo z tego Toskania słynie. My nie mieliśmy takiego priorytetu. Serce zostawią tu też pewnie historycy, archeolog ucieszy się z etruskich skarbów i nie tylko.
          Zachwyceni będą miłośnicy dzieł sztuki. My nastawiliśmy się raczej na zwiedzanie "zewnętrzne", ponieważ w sezonie nie chciało nam się stać w kilometrowych kolejkach do każdego obiektu. Na przykład kolejka do Galerii Uffizi we Florencji ciągnęła się tak daleko, że jej końca nie było widać, o Katedrze w ogóle nie wspominam. My nastawiliśmy się na zobaczenie charakteru i naturalnego uroku Toskanii, a podziwianie dzieł sztuki to osobna bajka.
           Zatem jeśli ktoś tu się wybiera i marzy o  zobaczeniu wielu rzeczy, w tym wnętrz i dzieł sztuki, to musi mieć mnóstwo czasu. Niektóre bilety można wcześniej zarezerwować, ale bywa też tak, że są rezerwacje dla wycieczek i wówczas trudno pojedynczemu turyście je zdobyć.
         Aby zobaczyć uroki Toskanii najlepiej wsiąść do auta i jechać przed siebie, wjeżdżać do mijanych miasteczek, które zapraszają i zachęcają swoimi zabudowaniami górującymi na toskańskich wzgórzach, nocować, gdzie popadnie, aby rano wyruszyć dalej, a nie każdego dnia powracać w jedno miejsce, bo marnuje się czas i pieniądze. Nam takie koczownicze życie nie pasuje, zatem wracaliśmy do jednego apartamentu. Ale naprawdę jest tu co zobaczyć, czym się zachwycić, jest co podziwiać, co zapamiętać.


           Toskania bliżej Florencji czy Pizzy i bardziej na północ jest już taka bardziej nowoczesna w zabudowie, mniej malownicza, niczym szczególnym się nie wyróżnia, z wyjątkiem miast tłumnie odwiedzanych, gdzie skarbów wiele. Tereny leżące dalej od morza, gdzieś pośrodku między morzem a górami, pełne drzew liściastych, dróg w lasach, mało atrakcyjne. Tereny nadmorskie, wiadomo: plaża, egzotyczna roślinność, rezydencje i domki letniskowe. Ale pewnie w każdej części jej wielbiciel mógłby wskazać atrakcje, przedstawić plusy i argumenty za.

Livorno


Plaże
     Plaże w Toskanii średnie. Dużo takich, gdzie stoją gęsto ustawione parasole i leżaki - to nie dla nas.  Oczywiście za smażenie się na takim przybytku trzeba nieźle zapłacić, gdzieś widziałam cenę 25 euro. Gdybym miała płacić tyle i przewracać się jak prosiak na ruszcie, to nie, dziękuję za taki wypoczynek. Przerażające były dla mnie niektóre miejsca, gdzie ludzie się opalali, przy samym murze, wśród szlamu, na betonowym wypustku. Sporo plaż piaszczystych, ale taki ten piach kiepskawy, nie to co nasz czyściutki bałtycki, były też plaże kamieniste, które mnie zachwyciły. Mnóstwo skalistego wybrzeża, niezwykle malowniczego, idealnego do fotografowania, w większości bez możliwości kąpieli, choć bywają ryzykanci.


          Ale sam widok morza wyłaniający się nagle zza pagórka przywoływał uśmiech i wzbudzał zachwyt.  Nie ma dla mnie lepszego połączenia niż góry i morze. Podobno najlepiej odpoczywa się plażując na Elbie, nie zdążyliśmy tam dotrzeć. Wielu wybierało jachty. O plażach jeszcze w następnych postach.


          Myślę, że każdy na Wybrzeżu Etruskim coś dla siebie znajdzie, ale lepiej popatrzeć na mapy, poczytać, przygotować się i zdecydować: dojeżdżać, czy zakotwiczyć.  My do plażowiczów smażących się nie zaliczamy, ale popływać w ciepłym morzu i schłodzić się w upalny dzień to dobra rzecz. Oczywiście nasz pobyt na plaży to 2-3 godziny raz na jakiś czas, ale wytrwali bywają tu od rana do wieczora, dzień w dzień.
        Na plaży dość sporo czarnoskórych imigrantów, przemierzających teren w tę i z powrotem, sprzedających ubrania, okulary, torebki - podróbki. Spokojni i grzeczni, ale po pewnym czasie zaczęło to przeszkadzać, choć absolutnie nie byli namolni. No chyba, że ktoś wykazał zainteresowanie towarem, to wtedy przycupnęli nad kocem i zachwalali. Za takie kupno można zapłacić spory mandat.


       Jeśli ktoś nastawia się na plażowanie i to jest dla niego priorytet, to powinien szukać noclegu blisko plaży. Po pierwsze zaoszczędzi na paliwie i parkingach, po drugie będzie mógł rozsądnie gospodarować czasem. I jeszcze jedna rzecz. Na plażach bezpłatnych nie ma czegoś takiego jak prysznic ze słodką wodą. Zatem pokój z łazienką blisko plaży to dobrobyt. Skóra po tych morskich kąpielach woła o słodką wodę, jest klejąca, a po wyschnięciu aż biała od soli. Gdy czasem nie wracaliśmy do domu, tylko od razu zwiedzać, braliśmy butle z wodą i się spłukiwaliśmy.
          
Miejscowości
          Odwiedziliśmy wiele miejsc, niektóre kilkakrotnie, m.in.: Pienza, Volterra, San Gimignano, Florencja, Piza, Empoli, San Miniato, Poggibonsi, Monteriggioni, Siena, San Galgano, Massa Marittima, Montieri, Grosseto, Livorno, Follonica, Montepulciano, Chianciano Terme, Montalcino,  Monticiano, Vinci, Rosignano itd. Gdybym miała wybrać miejsce, które spodobało mi się najbardziej miałabym dylemat między urokiem maleńkiej Pienzy, a rozmachem i wyjątkowym charakterem Sieny, ale nie mogłabym pominąć urokliwej Voltery, czy San Gimignano. W następnych postach przedstawię je osobno.

Siena
 
          Niestety nie udało nam się dotrzeć do Pitgliano i Saturni, Arezzo i Cortony oraz na Elbę i Porto S. Stefano. Świadomie odpuściliśmy Lukę, Prato  i Piombino. Zdecydowanie najbrzydszym miejscem było, naszym zdaniem, Grosseto. Miasto nudne, choć w środku była dawna twierdza, kilka zabytków umieszcza się w przewodnikach, ale generalnie szkoda czasu. Nie, zdecydowanie na minus. Nawet zdjęć nie robiliśmy, bo lało. Marina di Grosseto też wywołała przygnębienie w taki ponury dzień.



Pogoda
           Myślę, że na nasze ogólne wrażenie wpływ miała również pogoda. Całą drogę do Toskanii padało. Pierwszy dzień pobytu był pochmurny, z popołudniową ulewą, kolejnego lało dzień i noc, a temperatura w południe wyniosła 14 stopni, w co nikt nie chciał nam uwierzyć. W rozmowach telefonicznych z pięknym krajem ojczystym słyszeliśmy: "14 stopni i deszcz? To wracajcie, w Polsce grubo ponad 30, żar leje się z nieba." Innego znów, we Florencji, burza i ulewa. Ot, szczęście prawdziwe. Byliśmy załamani, pytając "Gdzie ta słoneczna Toskania?". Mieliśmy wszak prawie same letnie rzeczy, ale nie poddawaliśmy się.


        Jednej nocy spaliśmy pod grubymi kołdrami, bo na wysokości 700 m.n.p.m. było zaledwie  6 stopni. Oglądaliśmy wiadomości i widzieliśmy, ile szkód wyrządziły te letnie ulewy. Potem też temperatury nie były typowo włoskie, bo 25-28 stopni. Do zwiedzania super, ale brakowało tego ciepła, choć może było to bardziej nasze nastawienie. W Polsce było cieplej niż w Toskanii, prawdziwy absurd.


Wygląd miejscowości
            Zdecydowanie na plus przemawia wygląd miast, miasteczek i wsi. Wszędzie jest czysto, schludnie, gospodarstwa i budynki są zadbane. Słyszałam niejednokrotnie opinię, że Włosi to brudasy. Po przemierzeniu Toskanii absolutnie się z tym nie zgadzam, to bardzo krzywdzące, przynajmniej w tym rejonie. Było zadziwiająco czysto, jak chyba nigdzie. Nawet plaże były pięknie wysprzątane, czego na przykład o sopockiej powiedzieć nie można.
          Domy w najpiękniejszej części Toskanii głównie z kamienia i cegły - to jest ich niepodważalnym atutem. Od strony ulicy czy chodnika cieszą dużą ilością zieleni, kwitnących kwiatów, donic, ozdób i wspaniałymi okiennicami, niewątpliwie dodającymi uroku, ale i praktycznymi. Ale i w środku często spotkać można maleńkie, przepiękne, pełne zieleni ogródki, gdzie obok roślin ozdobnych spotkamy zioła i warzywa.


            Nie widać zaniedbania i brudu, czasem może ubogo, ale z klasą. W małych miasteczkach nawet boczne uliczki były czyściutkie i zadbane. Chyba tylko jedna miejscowość, której nazwy nawet nie zapamiętałam, wydała się nam odstająca od reszty, ale tam tylko przypadkiem przejeżdżaliśmy.


         W miasteczkach ani jednego papierka, śmiecia na ulicy, ciągłe sprzątanie i troska o czystość. Nigdy nie spotkałam się z tym, aby w naszych miastach śmietniki były opróżniane na bieżąco, a tam tak właśnie było. Jest to podyktowane, jak sadzę, głównie panującym upałem. Wyobrażam sobie, co musiało się dziać podczas strajku służb odpowiedzialnych za utrzymanie czystości. Jednak we Florencji jeżdżące bez przerwy śmieciarki i oczyszczarki chodników robiły dodatkowy hałas i denerwowały. I chyba tam "zapachy" na małych uliczkach były przykre. Coś za coś. Często bezpłatne były również miejskie toalety i ich wygląd na ogół był przyzwoity.
          W małych miasteczkach zachwyciły mnie otwarte na oścież warsztaty połączone ze sklepami: grawer, obróbka alabastru, ceramika, artysta malarz, szewc. To częściowo pod turystów, a jakże, ale cieszy oko taki widok. W tych miejscowościach można było odetchnąć, bywało nawet pusto, rano lub w czasie sjesty. Zdecydowanie trudniej było we Florencji, czy Sienie, gdzie turystów całe tłumy przewijają się cały czas. Zresztą wszystko zależy też o tego, jakiego dnia i o jakiej porze zwiedzamy.

San Gimignano - to nie warsztat, choć miejsce pracy.

           Niezmiennie zachwycałam się wykorzystaniem naturalnych surowców, widać to było wszędzie. Podobały mi się zaułki i uliczki, na których końcu czekała niespodzianka np. w postaci oszałamiającego widoku.
          W zasadzie przeszkadzały tylko jeżdżące po spacerowych uliczkach pojazdy, którym trzeba było schodzić z drogi i hałaśliwe skutery. Chyba nie da się tego uniknąć, bo były to głównie auta mieszkańców, służb, samochody dostawcze.

Ludzie
           Ludzie uprzejmi, nie spotkaliśmy się z żadnym przejawem nieżyczliwości. Pomogą, na migi dogadać się można zawsze. Dużo mówią, gestykulują, ale to taki ich sposób życia. Zawsze pierwsi się witają, chętni do pogawędki. Dużo się śmieją, wyglądają na zadowolonych z życia. Ale widzieliśmy tez rozłoszczoną dziewczynę rozmawiająca na ulicy przez telefon. Oj, jak się darła, a jak gestykulowała. To był ciekawy widok, uśmialiśmy się nieziemsko.
          Obrazek, który rzuca się w oczy w mniejszych miejscowościach: faceci siedzący w barach czy na rynkach, żywo rozmawiający i gestykulujący, popalający i popijający. Wszędzie ich było pełno. Pomyślałam sobie, że to chyba dobrze, że mają czas na pogawędki, na spotkanie, na omówienie spraw ważnych i nieistotnych, na bycie z sobą, a nie siedzenie w swoim domu z pilotem w ręku. Czy zimą jest tak samo?


           A kobiety? Nie widać, pewnie w kuchni przygotowywały wieczorny posiłek. Tylko raz spotkaliśmy w Massa Marittima starsze panie grające w karty na jakimś schowanym podwórku. Nie widzieliśmy też pijaństwa, chuliganów, szwendających się zakapiorów osiedlowych. Ba, nawet pijanych ludzi nie widzieliśmy w tym  świecie wina:)
         Bardzo zaskoczyła nas ogromna ilość ludzi pochodzenia azjatyckiego. W małych miasteczkach nie, ale Siena, Piza, a zwłaszcza Florencja były przepełnione. Nie mam nic przeciwko Azjatom, zawsze są kulturalni i grzeczni, jednak szczególnie we Florencji byłam przytłoczona. Tym bardziej, że wyjeżdżając z miasta i kierując się wskazówkami nawigacji (czasem głupiała) przejeżdżaliśmy przez dzielnice zamieszkałe tylko przez nich. To był natłok, wydawało się, jakby Europejczyków była garstka.
         
Drogi i oznakowania
        Drogi bardzo dobre, jest ich dużo, łącznie z autostradami. Czasem bez pobocza, ale za to raczej bez dziur. Niestety natknęliśmy się czasem na remonty, ale to nie tylko tutaj taka sytuacja miała miejsce.


          Naszym zdaniem dobrze oznakowane, z czym niektórzy się nie zgadzają. Spotkaliśmy też niezwykłe, całkiem humorystyczne oznakowania, takie jak te:



          Podczas podróży posiłkowaliśmy się nawigacją, ale to ona czasem działała z opóźnieniem, szczególnie na skrzyżowaniach, czy rondach, a znaki były w porządku. Gorzej było, gdy ustawiono oznaczenia w miejscu remontu i wyznaczano objazd. Zdarzyło nam się, że trzy razy objechaliśmy trasę, aby wreszcie znaki wyprowadziły nas na odludzie, gdzie droga się kończyła.


         Natomiast kręte i wąskie drogi w górach i na pagórkach nawet najbardziej odpornych mogą przeprawić o mdłości. Mówi się, że Włosi są najgorszymi kierowcami na świecie. Myślę sobie, że tak odbieramy ich my, "przybysze". Rzeczywiście jeżdżą jak szaleni, pojawiają się znikąd, ciągle się spieszą. Nie obowiązują ich linie ciągłe, ogólnie przyjęte przepisy np. na rondzie, światła są zbędne, a kierunkowskaz to jakiś wymysł. Sygnalizacja świetlna jest po to, aby pogadać z kumplami na środku drogi, albo też po to, by wybrać sobie światło do przejazdu, może być czerwone, dla kaprysu. Parkowanie na środku wąskiej drogi - ależ dlaczego nie, ja parkuję, niech inni martwią się, co zrobią. Do tego dochodzi koszmarna ilość skuterków wszelkiej maści, niektóre całkiem ładne, prawda?


          Trzeba mieć wielką odporność, oczy dookoła głowy i stalowe nerwy. Adam, wyzywając raz po raz, w końcu stwierdził, że będzie jeździł tak jak oni. Zatrzymywał się, gdzie chciał, nie zważał na trąbienie, uśmiechał się beztrosko, ale gdy z prędkością wiatru wchodził w zakręty na serpentynach, miałam dość jego włoskiego sposobu prowadzenia auta. Ja nie próbowałam.
         Jednak mimo ocenianej przez nas jako beznadziejnej jazdy, podobno Włosi statystycznie mają bardzo mało wypadków. Naprawdę nie widzieliśmy ani jednego. Ten fakt może więc przemawiać za tym, że są najlepszymi kierowcami na świecie. A ich parkowanie?! O, to coś niesłychanego. Czasem odległość między zderzakami to jakieś 1-2cm. Dlatego prawie każde auto jest porysowane, poobijane i widocznie nikt się tym nie przejmuje.

Parkingi, paliwo  
        Podobało nam się oznaczenie parkingów za pomocą kolorów. Dowiedzieliśmy się, że linie białe oznaczają parkowanie bezpłatne, niebieskie to miejsca płatne dla turystów, a żółte oznaczają miejsca dla mieszkańców. Oczywiście nigdzie nie mówi się o miejscach, gdzie stawać nie wolno, a Włosi i tak stają. Często udawało nam się stanąć na parkingach bezpłatnych. Przeważnie cena za postój to 1 do 3 euro za godzinę. Po godz. 18.00 oraz w dni wolne za parkingi płacić nie trzeba, wyjątkiem był parking przy plaży koło Livorno, gdzie właśnie weekend był płatny.
         Paliwo o wiele droższe niż u nas, zdecydowanie tańsze przy autostradach, choć nie wszędzie. Wyjątek stanowi stacja Agip, tu zawsze jest drogo.
        Kiedy ktoś pierwszy raz przyjeżdża do Italii może być nieco zaskoczony sposobem tankowania. Obsługa stacji i płatność w kasie jest raczej tylko przy autostradach i głównych drogach ( i to nie zawsze). zazwyczaj spotkamy się z czymś o nazwie self service. Stoi automat, z instrukcją po włosku, do którego trzeba wrzucić banknot i podejść do dystrybutora, który pozwoli nam wlać paliwo za określoną sumę. W sumie po parokrotnym użyciu nawet nam się to podobało, nigdy nie było problemów, z wyjątkiem tego, że nie zawsze chciał czytać kartę. Trzeba mieć zatem gotówkę. Przy takim tankowaniu trzeba też najpierw zorientować się, ile mniej więcej zmieści się nam w baku. Ale właściwie dobre rozwiązanie.
          
Ceny i zakupy
          Ceny zbliżone do naszych. Niektóre produkty droższe, inne tańsze, zależy jakie rzeczy nas interesują. Nie wszystko kupowaliśmy, bo nie było takiej potrzeby, ale któregoś razu w deszczowy dzień obserwowaliśmy. Zatem wyższą cenę miało mięso, pieczywo, wędliny,  nabiały, ryby. Niższe ceny mają chrupki, makarony, woda, owoce. Warzywa, oliwa, wina, piwa w cenie zbliżonej, ale jakość lepsza. Podobno droższe są usługi, ale nie korzystaliśmy. Sporo kosztują wyroby regionalne, zarówno spożywcze jaki i użytkowe. Zdecydowanie droższa odzież i obuwie.
         Duży wybór serów, win, oliwy, owoców i warzyw w większości sklepów, ale wędliny ograniczają się w zasadzie do kilku: mortadela, szynki prosciutto, salami. Chleb tylko jasny, najczęściej niesolony. Pozostałe paczkowane.
          Dobrze jest robić zakupy w małych sklepikach i piekarniach. Ale czasem, zaabsorbowani zwiedzaniem i jedzeniem zapomnieliśmy o podstawowym aspekcie jakim jest na przykład woda pitna  i wpadaliśmy do marketów tuż przed zamknięciem. Nie ma tu wielkich supermarketów o powierzchni porażającej (może w dużych miastach). Jest znana Polakom sieć Lidl, ale i COOP. Conad, PAM. W tym ostatnim zauważyliśmy sporo produktów regionalnych. Owoce i warzywa można kupić na targach, ale trzeba wiedzieć gdzie i kiedy takie są. Ale bywają też przy drogach, gdzie można kupić prosto od producenta. Trzeba też pamiętać o tym, że dojrzewające w słonku owoce i warzywa mają nieporównywalnie lepszy smak i zapach z tym, co spotykamy u nas.
         Planując zakupy należy uwzględnić sjestę. Markety są czynne (na ogół), ale pozostałe sklepiki zamykają swe podwoje między 12.30 a 17.00, różnie to bywa. W niektórych towar wyprzedany jest przed południem.
                 
Jedzenie
           Jeśli chodzi o jedzenie to najbardziej uwielbiam włoskie lody. Jadłam je prawie na kilogramy, codziennie, ale to była czysta przyjemność. Nakładane solidnie, wielką łychą, szczerze, wystające poza wafelek. Najbardziej smakowały mi pistacjowe, ale gdy po powrocie spróbowałam ich w kraju to były obrzydliwe. Czytałam gdzieś, że we Włoszech tabliczka z napisem "wyrób własny" często oznacza, że wykonany na miejscu, ale z proszku. Nie miało to znaczenia, mlaskałam z zadowolenia. Najbardziej zaskakujący smak to były lody śliwkowe, które jedliśmy we Florencji. Nigdy takich nie spotkałam. Zachwyciło mnie to, że w wielu lodziarniach, gdy nie możesz się zdecydować lub nie znasz smaku, dostaniesz próbkę na łyżeczce. Już sobie wyobrażam to u nas. Nawet gałka, maleńka, jest tak wygładzona, aby czasem nie dać klientowi zbyt dużo. Zazwyczaj kupowałam 2 gałki za 2,5-3 euro, ponieważ większej ilości nie dało się zjeść unikając topienia słodkiego przysmaku. Oczywiście wielkość 2 gałek włoskich to równowartość pewnie 6 polskich.

 
        Lody to właściwie jedyne słodycze, które mi smakowały. Nie przepadam za tortami i ciastami tortowymi, zatem nawet takich nie próbowałam. Specjalnością  w tym regionie są ciasteczka, np. dolci, panforte, cantuccini. Mnie te ciastka nie smakują. W większości są twarde i suche, bardzo słodkie.
          Wszelkie wyroby regionalne można kupić w licznych sklepach w miasteczkach, u producentów, na targach. Mnogość produktów, trzeba się znać. Ale warto też zajrzeć na degustacje, podpytać i można coś dla siebie wybrać. Toskania słynie z różnego rodzaju serów, świeżych i dojrzewających, przeważnie z mleka owczego. Wariacje tych serów nie do ogarnięcia, szczególnie zaintrygowały mnie sery dojrzewające w popiele. Wiele serów nadal robi się ręcznie, co w dzisiejszych czasach jest niesamowite. Popularna i powszechnie lubiana jest ricotta, która podaje się i na słodko i na słono.

Pienza słynąca z serów
 
          Przysmakiem, który polubiłam była pasta z suszonych lub wędzonych pomidorów, z dodatkami ziół i oliwy. Na świeży chlebek była niesamowita. Pycha! Za to nie bardzo zachwycałam się salcesonem czy słoniną, a to podobno tez przysmaki toskańskie.        
          W Toskanii jada się dużo mięsa, steki są ulubioną potrawą. Wielką popularnością ciszy się dziczyzna. Nie spotkaliśmy naszych typowych surówek czy ziemniaków. Podaje się sałatki najczęściej z oliwą, składające się z zaledwie 2-3 składników, głównie pomidorów. Jeśli są to świeże produkty, to niebo w gębie.
          Pizze, choć wcale nie są wyrobem regionalnym, to poprzez turystów stały się wszechobecne. Smaczne, różnorodne, wypiekane w dobrych piecach, w cenie od 3 do 15 euro za całą, naprawdę dużą.


        Popularne są pizze sprzedawane w kawałkach. Nie próbowałam, nie wiem, czy tak samo dobre jak wypiekane w piecu i podawane od razu.

Siena - przypadkowo sfotografowana wystawa
 
         Przed południem wielkim powodzeniem cieszę się kanapki, na ciepło i zimno. Makarony są w każdej karcie, ale nie jest to potrawa, jak się okazuje typowa dla kuchni toskańskiej. Zamawia się ją jednak na tyle często, że na dobre zagościła w menu. Trzeba jednak znać nazwy wszystkich dodatków. Można przekombinować i natknąć się na cos, czego się nie lubi. Niewielu Włochów mówi po angielsku. Kiedyś w pizzy zdarzyło mi się warzywo, którego nie potrafiłam zidentyfikować. Pizza przepyszna, ale to coś musiałam usunąć.
            Ci, którzy wybierają się do Toskanii nastawiają się na super jedzenie. Wszędzie w przewodnikach, czy na blogach znajdą informację, że najtaniej jest w trattoriach czy osteriach (gospody, knajpki, karczmy), a zdecydowanie drożej w restauracjach. Moim zdaniem chyba te informacje są mocno przestarzałe, bo różnice się zacierają. Wszystko zależy od wielu czynników, z których jednym jest położenie. W centrum drożej, na bocznych uliczkach taniej. Często i nazewnictwo się już chyba zaciera.
          W miejscowości, w której mieszkaliśmy były 4 lokale gastronomiczne: restauracja w naszym hotelu, restauracja w centrum, trattoria/pizzeria, taverna. Dwa ostatnie to takie mało ciekawe bary, gdzie podstawowym produktem były wino i piwo oraz kawa. W restauracji hotelowej wspaniały posiłek, naprawdę dobry, składający się z przystawki, pierwszego dania, dania głównego i deseru kosztował 20 euro za osobę. W restauracji, gdzie wcześniej trzeba było rezerwować stolik, a jedzenie było przeciętne, jedno danie kosztowało około 6 - 15 euro, a do tego serwis w wysokości 9 euro. Nie jest prawdą, że nazwa "ristorante" sugeruje wyższe ceny. Tam możemy jednak spotkać menu wystawione na zewnątrz i zanim wjedziemy możemy się zorientować, czy coś nam odpowiada.


           W restauracjach zazwyczaj karty w języku włoskim, angielskim i niemieckim. Często zdjęcia potraw. Zawsze jest informacja, ile płaci się za serwis. Niestety Włosi nie byli chyba zadowoleni z takich klientów jak my. Dlaczego? Bo jedliśmy mało, nie byliśmy w stanie pomieścić przystawki i dania głównego. Gdy patrzyłam na ilości jedzenia jakie zamawiają Włosi, to byłam przerażona. Jadłabym to przez kilka dni, a oni wsuwali w ciągu jednego, wieczornego posiłku.
           Wiele przewodników poleca konkretne restauracje, czy miejsca, gdzie warto coś zjeść. Tylko raz daliśmy się na to nabrać i szukaliśmy wskazanego adresu. Zajmuje to dużo czasu, a potem okazuje się, że nasze gusta są inne od smaków polecającego. Zazwyczaj kierowaliśmy się tym, czy w danym lokalu jest sporo ludzi, czasem zapachem. Każdy z nas wiedział, na co ma ochotę, zatem zdarzało się nam sprawdzać menu. Nie jest prawdą, że we Włoszech nie można trafić na złe jedzenie. Można, na przykład odgrzewane, mało smaczne - raz moje danie takie było, w restauracji.
          Z tego, czego doświadczyliśmy wnioskujemy, że najlepiej wybierać potrawy najprostsze. One smakują zawsze i zawsze są dobrze zrobione, świeże i nie zawiodą. Ala zawsze wybierała bezbłędnie, za każdym razem była zadowolona, z nami bywało różnie.
          Faktem jest, że jedliśmy we Włoszech mniej. Oczywiście wynikało to z rytmu dnia. Rano śniadanko, takie konkretne. Potem w ciągu dnia lody i owoce. Około 17.00 robiliśmy się głodni i zazwyczaj udawało nam się coś zjeść. Ale w wielu przypadkach możemy liczyć na jedzenie około 19.00 - 19.30. Posiłek włoski ciągnie się bardzo długo, bo to czas pogawędki, odpoczynku, celebracji. My jedliśmy "po drodze" i dalej zwiedzaliśmy. Gdy wracaliśmy do hotelu jego niektórzy goście byli w trakcie posiłku, który rozpoczynał się o 20.00, a ciągnął do 23.00 i dłużej. Nie pasowało nam to opychanie się na noc, nie lubimy wieczornego obżarstwa. W domu zazwyczaj nie jadam kolacji lub coś lekkiego, dlatego z przerażeniem patrzyłam na obfite porcje. Ale każdy lubi co innego, nie oceniam, ale się nie przystosuję.
            Osobnym tematem są wina. Tu smakosze znajdą rozkosz dla podniebienia. Ja do nich nie należę, zatem byłam zachwycona winnicami, ale bez uwielbienia dla konkretnego smaku wspaniałych trunków.


            Inny obcy mi zakres to kawa. Z ekspresu lub rozpuszczalna byle z mlekiem. To tyle o kawie z mojej strony. Na co dzień pijam mieszankę kawy rozpuszczalnej i cykorii, zatem nie jestem absolutnie żadnym ekspertem. Włosi zazwyczaj przed południem pijają cappuccino, a potem espresso. Potrafią te kilka łyków sączyć i sączyć. Dla potrzeb turystów typowe espresso podaje się z większą ilością wody, często mówią " po amerykańsku". Ale przyjemnie usiąść w spokojnym miasteczku na kawę, chwilę się zrelaksować i odpocząć, pogadać, poobserwować ludzi i życie (lub jego brak w czasie sjesty).
           Należy też pamiętać o tym, że tradycyjna toskańska kuchnia zmienia się w zależności od pór roku. Ale żeby takiej spróbować trzeba wiele razy tu przyjeżdżać lub znać miejsca polecane przez stałych bywalców. My wielu potraw nie spróbowaliśmy, bo zwyczajnie nie byliśmy głodni. Jemy niewiele i nie wiem, jak wielki trzeba mieć żołądek, aby posmakować wszystkiego. Pasuje mi wykorzystanie lokalnych produktów, warzyw, prostota wielu dań.
            Podsumowując nie mogę powiedzieć, że włoskie jedzenie mnie zachwyciło. Było dobre, smaczne, najadałam się. Lubię poznawać nowe smaki, oczywiście, ale chyba najbardziej kocham polską kuchnię. Po dwóch tygodniach zatęskniłam za ziemniakami i pierogami, za kurczaczkiem i kotlecikiem:) za surówką z kapusty i ogórkami małosolnymi, za drożdżówką ze śliwkami i pączkiem, za rosołkiem i żurkiem. A będąc tu marzę o włoskich lodach i owocach. Ot, przewrotna natura:)
            To chyba tyle ogólnych wrażeń i spostrzeżeń. Pewnie w kolejnych postach coś dodam:)

 

wtorek, 26 sierpnia 2014

Dlaczego taki blog?

                  Dlaczego taki blog? A dlaczego nie? Niezbyt często, ale od czasu do czasu, zdarza mi się odwiedzać miejsca warte odwiedzenia i zainteresowania. Bywa, że gdzieś jedziemy i nagle coś nas zainteresuje, zainspiruje, wzruszy, zadziwi, oburzy. To właśnie warte jest uwagi, czasu i wspomnień.


                   Uwielbiam fotografować przyrodę, a zdjęcia makro to moja pasja. Oczywiście sprzęt musi na razie wystarczyć taki, jaki jest, ale marzę o profesjonalnym obiektywie, a właściwie obiektywach.

 
          Zdecydowanie bardziej lubię naturę niż to, co zostało stworzone przez człowieka, ale pochylam się nad kunsztem i niezwykłością niektórych obiektów, budowli, przedsięwzięć, wzdycham i napawam się pięknem. Czasem czegoś nie dostrzegam, bo celuję aparatem, a potem oglądając fotki dziwię się jakie to piękne. Uwielbiam widok pól z wierzbami i zagubionymi gospodarstwami, górskie hale i niedostępne szczyty, potoki i wodospady, jaskinie i iglaste lasy... Nie znoszę widoków z autostrad, w większości.  Podobają mi się miejsca, wsie i miasta, obiekty i detale.

 
                  Są takie miejsca, do których mogłabym wracać nieustannie, na przykład góry, wysokie góry. Nie brakuje też tych, które po jednorazowym zapoznaniu upycham głęboko, na samo dno wspomnień, a także takie, które odwiedzam z przyzwoitości, czy też specyficznie pojętego obowiązku, że choć raz warto tam być, z różnych powodów. 
                 Podoba mi się egzotyka, kultura i obyczaje w innych krajach, mam marzenia związane z podróżami. Jednak zauważam i te miejsca, które są blisko, niemalże na wyciągnięcie ręki. Zdarza mi się robić fotki z okien samochodu, czy nagle zatrzymywać auto, bo coś ciekawego zobaczyłam.
                  Niektóre miejsca mają posmak dzieciństwa, poznałam je jako dziecko i powróciłam po wielu latach. Zazwyczaj porównania wypadały na plus, ale zmieniała się perspektywa postrzegania.
                  Jeszcze do niedawna raczkowałam w blogowym wymiarze. Nawet przez myśl by mi nie przeszło, że mogłabym mieć coś, co zwie się blogiem. A jednak tak się stało, mam już dwa, jeden o moim wymarzonym piesku Izerkowe opowieści, a drugi czysto fotograficzny W obiektywie.
                  Pomyślałam, że może warto oddzielić fotografię przedmiotów, roślin i zwierząt od tych związanych z miejscami mniej lub bardziej znanymi. I tak oto zrodził się pomysł na blog podróżniczo - turystyczny. Na uaktywnienie czekał dwa lata, częściej umieszczałam fotki na blogu fotograficznym. Sadzę, ze za jakiś czas przeniosę je tutaj. Nie wiem, na ile wystarczy mi zaangażowania. To się okaże:)
                 Pokazywane zdjęcia są moją własnością i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie.