czwartek, 24 września 2015

Seget Vranjica

     Gdy 4 lata temu wybieraliśmy się do Chorwacji zupełnie nie znaliśmy tego państwa. Wszyscy mówili, że jest piękne, że najładniej jest na Riwierze Makarskiej.  Postanowiliśmy tydzień spędzić w Dalmacji, a tydzień na Istrii. Może ktoś uzna nas za wariatów (teraz też tak myślimy), ale Istria pojawiła się tylko dlatego, że zachciało nam się, a właściwie żeńskiej części wyprawy, zwiedzania Wenecji. Czas pokazał, że nie był to dobry pomysł, choć oczywiście nie żałujemy.
     Nie zależało nam tak bardzo na piaszczystej plaży, dlatego daliśmy sobie spokój z gwarną riwierą raczej na bliskości wody i jakiegoś ciekawego miejsca. Ważna była cena apartamentu i jego wielkość, bo jechaliśmy w dwie rodziny. Te czynniki sprawiły, że na początek wylądowaliśmy w niewielkiej miejscowości Seget Vranjica.
      Droga do Chorwacji była długa i męcząca, jechaliśmy przez Budapeszt, który podziwialiśmy nocą, tylko chwilę niestety. Potem trasa wiodła przez Bośnię. Naczytaliśmy się sporo, nieco baliśmy się wówczas tego państwa. Wydawało nam się, że dobrze przygotowaliśmy się do podróży, korzystając z wypowiedzi na forach. Granica z Bośnią była za mostem, kolejka straszna, a czas bardzo się liczył, bo musieliśmy dotrzeć do apartamentu. My przejechaliśmy bez problemu, choć celnicy ponurzy byli i poważni. Ale nagle okazało się, że znajomym każą zjechać na bok, kolegę gdzieś prowadzą (szedł sam, choć w obstawie), nie wiemy, o co chodzi. Odjechaliśmy na bok i okazało się, że oni nie mieli zielonej karty. Trudno było się porozumieć, wreszcie stanęło na tym, że zabrali go gdzieś do miasta, tam musiał kupić zieloną kartę, sporo za nią zapłacić i wreszcie po kilku godzinach mogliśmy ruszyć dalej. Wyglądało to prawie jak uprowadzenie, czas ślimaczył się, nie było z nim żadnego kontaktu, nie wiedzieliśmy, gdzie i z kim jest. Och, nie życzę nikomu takich przeżyć.
    Z kopyta ruszyliśmy dalej, byle szybciej dotrzeć na miejsce. Mijane po drodze zabudowania nosiły ślady wojny, były w większości opuszczone. Bieda i smutek. Były też miejsca interesujące, ale nie zatrzymywaliśmy się na dłużej, bo postój na granicy kosztował nas sporo czasu i nerwów. Kiedy wjechaliśmy do Chorwacji odetchnęliśmy z ulgą i .... od razu poczuliśmy, że jesteśmy w kraju nadmorskim, bo powietrze w aucie nagrzało się do wysokiej temperatury. Nie wiedzieliśmy, co się stało, a to tylko zepsuła się klimatyzacja. To "tylko" było bardzo uciążliwe podczas podróży. Człowiek przyzwyczaja się do wygód. Na miejscu jakiś mechanik próbował coś zdziałać, ale niestety nie udało się. Tak więc koszt wakacji prawie się podwoił, bo trzeba było po powrocie wymieniać klimę - wada fabryczna.






       Okazało się, że pierwsze miejsce pobytu wybraliśmy idealnie. Seget Vranjica to niewielka miejscowość oddalona o jakieś 5 kilometrów od zabytkowego Trogiru.  Ludzi tu mało, plaże skaliste, ale z podestami, woda czyściutka, kameralnie, przyjaźnie.








       Gdy byliśmy tu wówczas była jedna restauracja i jedna knajpa, piekarnia czynna do 13.00 i dwa sklepiki. Jeden pięknie położony na wzgórzu, górujący nad okolicą kościół i jeden hotel.



          Mała przystań, apartamenty. Spokój i cisza, idealne miejsce do odpoczynku. Do plaży mieliśmy zaledwie 3-5 minut spacerkiem. Do Trogiru można było pojechać autem, autobusem, popłynąć statkiem, czy pójść pieszo. Bardzo tu odpoczęliśmy. To dobra baza wypadowa do zwiedzania.

      


       Sama Chorwacja nas zachwyciła, choć polecamy właśnie tę część południową. Wspaniała woda, liczne wysepki, ciekawe rośliny tworzą niesamowity klimat. Jest tu wiele miejsc do zobaczenia, zarówno dla wielbicieli historii, jak i amatorów cudów natury, to raj dla leniuchów i sportowców, zwłaszcza wodnych. Idealny klimat, choć wysunięty mocno na południe Dubrownik dał słonecznego czadu, brak przemysłu, idealne położenie łączące góry z morzem. Czego chcieć więcej? Jednak samo utrzymanie wysokie. Można powiedzieć bardzo drogo. Dzięki wycieczkom paliwo i owoce kupowaliśmy w Bośni, bo było tanio w porównaniu z Chorwacją. Bardzo droga woda mineralna, owoce, a ryby? Koszmar. O daniach w restauracjach nie wspominam. Oczywiście można zjeść jakiś kawałek pizzy, ale regionalne dania miały zawrotne ceny. Kupowaliśmy owoce, bo ryneczek w Trogirze kusił, a i smak tych warzyw i owoców był wspaniały. Raz kupiliśmy tez rybę na targu rybnym w Trogirze, ale obiad był kosztowny. Sadziłam, że państwo, które ma tak idealne położenie, będzie miało owoce morza "tanie jak barszcz". Chyba dla Chorwatów tak było, bo ryby znikały w oka mgnieniu, ale dla nas tak tanio nie było. Fantastyczne były natomiast lody, wielkie, smaczne i cenowo przystępne.
         Szalałam z aparatem, a obiektem moim były rośliny i żyjątka.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz