sobota, 6 września 2014

Toskania - droga.

          Droga do Toskanii była długa. Ale to duża odległość, liczona na około 20 godzin jazdy. Wybraliśmy trasę przez Zgorzelec, autostradami przez Niemcy, do Monachium, a następnie kawałek przez Austrię, ponieważ po drodze chcieliśmy zwiedzić, w przelocie wprawdzie, Weronę. Droga dobra, choć męcząca z racji długości i pogody.
   




          Tego roku upały były w Polsce wyjątkowe, aż bałam się myśleć, co będzie w Toskanii. Standardowo w bagażu znalazła się kurtka deszczowa, adidasy, lekkie i cienkie, jedne długie spodnie, jedna bluza i całe mnóstwo cieniutkich rzeczy. Gdy wjechaliśmy na autostradę w Niemczech deszcz i słońce zmieniały się jak w kalejdoskopie. Nie nastroiło nas to optymistycznie, ale wierzyliśmy w "słoneczną Toskanię".
 

            Gdy wczesnym wieczorem dojechaliśmy do granicy niemiecko - austriackiej słonko wolno chowało się za górami pozwalając nam zachwycać się okolicą.

 
 
          Zdążyliśmy jeszcze podziwiać bawarską i tyrolską zabudowę, która bardzo mi się podoba. Pierwszy raz przejeżdżałam przez znane mi z relacji skoków narciarskich miejscowości Garmisch-Partenkirchen i Innsbruck. Domy tam zdają się być tak wymuskane, tak zadbane, że trudno im cokolwiek zarzucić. Charakterystyczny kształt budynków, drewniane balkony z rozłożystymi pelargoniami i przepiękne malowidła na ścianach budynków. Niestety zabrakło czasu na zwiedzanie, bo nie da się obejrzeć wszystkiego, światło też było kiepskie do zdjęć no i perspektywa jazdy przez Alpy kazała gnać do przodu, bez postoju. Może będzie jeszcze okazja, bo okolica przeurocza. Niestety fotki nie są moje:


 

garmisch-partenkirchen-9
źródło:http://www.brodyaga.com
 
            Bywalcy gór wiedzą, że pogoda tu zmienia się w ciągu chwili. I tak też było. W austriackich górach znów zaczęło padać, gdzieś z daleka rozlegały się pojedyncze grzmoty i nagle rozpoczęła się burza, a deszcz lał jak z cebra. Był wieczór. W Innsbrucku nie było widać już nic, pchanie się przez Alpy w taką pogodę byłoby głupotą. Przenocowaliśmy i skoro świt ruszyliśmy dalej.


        Droga, którą jechaliśmy to  "Penser Joch (wł. Passo di Pennes) , górska przełęcz, położona w południowym Tyrolu, we włoskim regionie Trentino. Jej szczyt znajduje się na wysokości 2211 m n.p.m. i można tam dotrzeć samochodem, motocyklem lub rowerem. Widokowa trasa turystyczna przez Penser Joch to jedna z najbardziej widowiskowych, ale i nieco niebezpiecznych, dróg we włoskich Alpach. Na szczycie znajduje się niewielkie schronisko wraz z restauracją." - to opis który można odszukać w necie. Ale tak właśnie było, o świcie tylko my, mgła, prześwitujące wreszcie słonko i oszałamiające widoki. Dobrze, ze nie znaleźliśmy się tu w czasie deszczu i burzy.


 
 


              Po "rześkich" fotkach na szczycie rozpoczęliśmy zjazd w dół. I tu przyznanie się do czegoś. Adam, wyznaczając trasę, zaufał nawigacji, wstawił kilka punktów orientacyjnych, w tym stację benzynowa przed granica z Włochami. Nie żałujemy, absolutnie, bo kochamy góry i widoczki były fantastyczne. Aż chciało się zostawić auto i bryknąć na górskie ścieżki. Ale prawda jest taka, że nawet najlepsza nawigacja czasem ma swoje zdanie i należy ją kontrolować. Nasza posłusznie kierowała nas do stacji benzynowych:) Tak chcieliśmy i trudno jej zarzucić nieposłuszeństwo! Jednak droga przez góry, malownicza i dobra jakościowo, była dłuższa niż normalnie. Liczne wspinaczki i serpentyny sprawiły, że czas podróży wydłużył się znacznie. Zdążyliśmy, mieliśmy zapas, ale warto sprawdzić kilka razy, bo odległość w kilometrach to jedno, a wysokość terenu to drugie. Jeśli ktoś ma czas, to gorąco polecam, choć powrotna droga pokazała, że niżej też było pięknie:)

  
               Gdy zjechaliśmy w dolinę znów zaczęło padać. Trudno było podziwiać okolicę, zamazane fotki z aparatu, przez szybę, bo nie sposób było wyjść. Jednak po długiej jeździe przez niemiecką autostradę, obserwacji rozkopanego Monachium każdy widok, choćby i w deszczu, pojawiające się na wzniesieniach kościoły, zamki i domy wzbudzały zachwyt. Czasem przebłyski pogodnego nieba dawały nadzieję na włoską aurę:)














               W okolicy Werony pojawiło się słońce i dało nam jakieś 3 godziny spokojnej jazdy, potem znów deszcz i tak w kółko. Mieliśmy mieć kilka dobrych godzin zapasu, świadomie tym razem wybraliśmy jazdę po włoskich wzgórzach i dolinach, ale w pewnym momencie, gdy padało i świata nie było widać, zdecydowaliśmy o powrocie na autostradę. Dojechaliśmy jak to się mówi "na styk", a tak naprawdę później niż planowaliśmy.
               W powrotnej drodze jechaliśmy podobnie, ale już bez szaleństwa na szczytach. Wprawdzie początkowo planowaliśmy przejazd przez Szwajcarię i zwiedzenie lodowca, ale zostawiliśmy to na inną okazję. Jeśli ktoś tam będzie to polecam gorąco. Byliśmy kilka lat temu i wejście do środka lodowca, znalezienie się w magicznej błękitnej krainie zapamiętaliśmy jako wyjątkowe przeżycie. Jeszcze tam pojedziemy:)
              Świetna droga powrotna biegła równolegle z autostradą. Wjechaliśmy nawet na autostradę płatną, mając nadzieję na skrócenie czasu podróży, ale zjechaliśmy najbliższym zjazdem, bo korek był potworny, na wiele kilometrów, auta przesuwały się po kilka metrów. Droga równoległa była pusta i dobra. Widoki też były piękne, mnóstwo winnic, sadów z jabłoniami. Zastanawialiśmy się, jak uprawia się winogrona na prawie pionowym stoku wzgórza. Jak widać można.


















 
          W jedną i drugą stronę przejeżdżaliśmy przez miejscowość Ala. Dziecię fotkę cyknęło, twierdząc, że to jej miasteczko:)










       W pewnym momencie chmury były tak nisko, że stwarzały magiczne wrażenie, jakbyśmy byli...w niebie, ponad chmurami.




Innsbruck nocą.





        W drodze powrotnej czas odliczaliśmy nie w kilometrach, ale w godzinach do spotkania z naszym pieskiem, Izerkiem:) Jeszcze dwanaście godzin do miziania, jeszcze 7, jeszcze.... Gdy wjechaliśmy na autostradę niemiecką, już po wyjechaniu z rozgrzebanego Monachium, dorwałam się do kierownicy. Po ponad dwóch tygodniach przerwy wreszcie mogłam prowadzić, bo we Włoszech jakoś tak nie czułam się na siłach:) Pędziłam jak wariatuńcio, a tam można poszaleć, dobrze, że Adam był czujny bo pojechałabym do Berlina, choć nie po drodze nam było.
         Zrobiliśmy wiele kilometrów. Paliwo we Włoszech koszmarnie drogie, w Austrii stosunkowo tanie. W Niemczech mnóstwo parkingów z zapleczem sanitarnym, we Włoszech trudno takie znaleźć, oprócz stacji, gdzie najczęściej za toaletę trzeba płacić lub cos kupić jako przepustkę. Ale podobało się nam w Italii to, że na drogach co chwilę są zatoczki, oznakowane, gdzie można się zatrzymać na moment.
        Lubimy podróżować autem, bo jesteśmy niezależni, bo po drodze zatrzymujemy się, by coś zobaczyć. Ale oczywiście można lecieć samolotem i wynająć auto na miejscu. Każdy podróżuje jak lubi, dłużej, krócej, wolniej, szybciej, prosto, dookoła....

2 komentarze:

  1. Ale ekstra relacja fotograficzna :-) Jadąc do Prowansji pokonaliśmy podobną drogę, w każdym razie Insbruck i Verona były na naszej trasie. Oczywiście, my nie jechaliśmy opłotkami, tylko główną. 4 razy pokonałam trasę i nie mam prawie żadnych fotek. Częściowo załapaliśmy się na noc, włoskie zameczki były wówczas niesamowicie podświetlone, podczas gdy w dzień z trasy mało widoczne. Jak widać nawet podróż do miejsca docelowego może dostarczyć wrażeń. Szkoda, że człowiek ma za mało życia i pieniędzy, aby zobaczyć te wszystkie cudowne miasteczka, które tylko mignęły po drodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Relacja z drogi jest częściowo autorstwa Ali. Ona, jak większość nastolatek, ma komórkę przytwierdzoną do dłoni. Robi fotki przez szybę, choć ta czasem brudna bywa, ale jakiś dokument jest:)
      Autokar chyba nie odważyłby się jechać tą drogą, choć po manewrach w Chorwacji niewiele mnie zadziwi. Było wąsko i duże różnice wysokości.
      Masz rację, podświetlenie budynków, zamków, kościołów, ruin robi wrażenie. Mnie podobała się skocznia w Innsbrucku. Gdy mijaliśmy te zameczki, te urocze miejscowości, to wszędzie chciałoby się zatrzymać, zobaczyć, a tu brakowało głównie czasu. Nie sposób zobaczyć wszystkiego, potrzeba na to, tak jak piszesz, pieniędzy i chyba dwukrotnie dłuższego życia. Trzeba dokonywać wyborów. Ale Tyrol i Bawaria bardzo mnie kuszą. Mam wrażenie, jakby w tych małych miasteczkach było tak, jak wiele lat temu, jest tam niesamowity klimat. Domki jak wycięte z obrazka.

      Usuń