Opisałam już pierwsze wrażenia po przejściu Ogrodów Boboli. Zachwycające widoki. A samo miasto? Oczywiście trzeba być wielkim ignorantem, aby nie dostrzec piękna i potęgi, miasta Michała Anioła i Leonardo da Vinci, nie zachwycić się dziwacznym tworem jakim jest Most Złotników, Katedrą Santa Maria del Fiore, której ogrom przytłacza małego ludka stojącego pod jej murami, która jest symbolem miasta. Wszędzie widać historię, piękno, perełki. Ale ogromne, przeogromne tłumy nie sprzyjają zachwytom i dostrzeganiu tego piękna w pełni. Rzeka Azjatów. Nie mam nic przeciwko nim, ale byli wszędzie. Poza tym mieszanina języków, ludzi, narodowości. Tak bywa w wielkim i pięknym mieście. Kolejka do Galerii Uffizi, zawierającej największy zbiór dzieł sztuki we Włoszech, wydawała się nie mieć końca, była wielotorowa, gigantyczna. Nawet nie pomyśleliśmy i zwiedzaniu, wszak taki tłum nie sprzyja kontemplowaniu, a już z pewnością odbiór dzieł po kilku godzinach słaniania się w kolejce bywa wypaczony.
Florencja to też trochę miasto kontrastów. Obok wspaniałych rzeźb, budynków, kościołów, urokliwych uliczek, wspaniałych muzeów to też podwórka koszmarkowe, smród unosił się wszędzie, fetor moczu koników, bo dorożek we Florencji więcej ni ż w Krakowie, rozkładających się śmieci, resztek żywności, było brudno. W mniejszych miasteczkach zachwycała mnie czystość, klimacik, a tu zwyczajnie śmierdziało. Chyba najbardziej zniesmaczyło mnie swoistego rodzaju targowisko w środku miasta. Szale, torebki, pamiątki - nie, nie podobało mi się to.
Co jeszcze? Wzruszyła mnie karuzela, tuż obok ratusza. Jakoś tak wesoła muzyczka z niej płynąca, te radosne kolory pozwoliły mi na chwile przenieść się lata wstecz. Inne doświadczenie dotyczy handlarzy. Gdy spadł deszcze i ludzie w sekundzie rozpierzchli się pod dachy, szukając schronienia, jak grzyby po deszczu, dosłownie spod ziemi wyrośli ciemnoskórzy oferujący parasole, peleryny, płaszcze, od wyboru do koloru. Wcześniej ich nie widziałam, a teraz stali co krok. Mnóstwo kafejek, barów, restauracji, ale jedzenie nie wszędzie było dobre, raczej drogie, jednak czego spodziewać się właśnie tu, kiedy turystów mrowie. Trafiliśmy do sklepu z lokalnymi specjałami, niedaleko Mostu Złotników. Ekspedientką była tam Polka i poleciła nam różne wspaniałości dając do degustacji to, czego jeszcze nie próbowaliśmy i to, co już znaliśmy.
Widok na Most Złotników.
Takie sklepiki mnie wzruszają, nadają klimatu. Jednak znajdujące się w pięknych budynkach, w samym centrum sieciowe sklepy wkurzają mnie i tyle.
Jakieś dziecko powiedziało, ze dwóch gołych panów się przytula....Każdy inaczej odbiera sztukę.
Wszyscy głaszczą dzika, a wokół kramy z tandetą...fe
Tego było mi za wiele!!!
A to nas wzruszyło i przywołało tęsknotę za naszym psiaczkiem.
Centrum miasta, szmaciarstwo jak okiem sięgnąć.
Tu jedzenie nie było smaczne.
Po jakiemu się lubi:)
Polsko brzmiący akcent.
Moja ulubiona karuzela, choć w rzeczywistości ich nie znoszę.
Uliczni artyści, obecni wszędzie.
Warto było tu pobyć, zobaczyć, wyrobić sobie zdanie. Nie mam potrzeby powrotu, przynajmniej nie w najbliższym czasie. Zdecydowanie wolę urok małych toskańskich miasteczek niż przepięknej, tłumnej, zadziwiajacej stolicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz