niedziela, 6 sierpnia 2017

Mostar - Bośnia i Hercegowina

     Do Mostaru nie pojechaliśmy przy poprzednim pobycie w Chorwacji, nie wybraliśmy się tam będąc w Czarnogórze, zatem zdecydowaliśmy się wyjechać z Trogiru. Przejeżdżaliśmy przez mniej popularne regiony Chorwacji, już nie tak piękne, raczej przeciętne. 
       Ranek zapowiadał się pięknie, zabraliśmy jak zwykle koszulki do przebrania na upały, dużo wody i chęć zwiedzania. Parasolka była przypadkiem, jako stałe wyposażenie auta:) Okazało się, że bardzo się przydała, bo pogoda spłatała nam figla, nie pierwszy raz resztą w czasie tych wakacji. Im bliżej Mostaru, tym chmury były większe. Najpierw zaczęło delikatnie kropić, a potem regularnie padało. W zasadzie trudno było zwiedzać, gdy w ciasnych uliczkach tłoczyli się ludzie z parasolami, w każdej chwili można było stracić oko. Do tego woda kapiąca ze straganowych daszków. Nawet zdjęć nie mogłam robić, bo bałam się, że zaleje mi aparat. Przez te parasole i deszcz trudno było odkrywać prawdziwe piękno tego miejsca. 
     Mostar uważany jest za nieformalną stolicę Hercegowiny. Nie jest to jakieś wielkie miasto, ale całkiem spore jak na bośniackie warunki. Liczy ponad sto tysięcy mieszkańców, z czego są to głównie Bośniacy i Chorwaci oraz nieliczni Serbowie. Pierwsze wzmianki o mieście pochodzą z czasów średniowiecza, gdy brzegi rzeki Neretwy połączone były drewnianym mostem. Dopiero Turcy zbudowali most kamienny. 


       Gdy wjeżdża się do miasta człowiekowi wydaje się, że przenosi się w czasie, że jest na planie jakiegoś filmu z czasów wojny. Ruiny wieżowców, opuszczone domy, ślady kul. Robi wrażenie, jakby czas zatrzymał się tu w miejscu. W Sarajewie wydawało mi się, że ślady wojny są namacalne na każdym kroku, ale tu było to widać jeszcze wyraźniej. 










    


    Mostar to wielokulturowe miasto, perełka, a jednak było miejscem bratobójczych walk w latach 1992-94. Najpierw Chorwaci wspólnie z Bośniakami walczyli przeciwko Serbom. Później walczyli z sobą dotychczasowi sprzymierzeńcy, przyjaciele, sąsiedzi, Chorwaci stanęli przeciw Bośniakom. Kiedyś Stary Most oznaczał połączenie Wschodu z Zachodem, chrześcijaństwa i islamu. Zniszczenie go w czasie wojny domowej stał się symbolem podziału, symbolem rozpadu dwóch kultur, narodów, przyjaźni. 
    Dziś miasto dalej jest podzielone na dwie części. Powoli podnosi się z ruin, wstaje do życia, odradza się przemysł, ale potrzeba wielu, wielu lat, wsparcia i pewnie zmiany myślenia mieszkańców, aby można mówić o nowym Mostarze. 
     Po zaparkowaniu (uważajcie na naciągaczy parkingowych, którzy zdzierają kasę od nieświadomego turysty za postój na bezpłatnym parkingu) udaliśmy się w stronę Starego Miasta.








      Wszystkich przyciąga tu wspaniały XVI wieczny most. Dumnie wznosi się nad rzeka Neretwą.  Po obu stronach mostu strzegą wieże, w których byli "strażnicy mostu" czyli "mostari". Stąd nazwa miasta. Most ma wysokość ok. 20 metrów, a kamienna nawierzchnia przedzielona jest poprzecznymi krawężnikami. Dawniej miały ułatwiać wjeżdżanie wozom, dziś chodzenie turystom. 


Istnieje tradycja skoków z mostu do rzeki Neretwy, datowana od roku 1566, gdy wzniesiono oryginalny Stary Most. Wykonano go z białego marmuru z tureckich kamieniołomów. W 1993 r. w wyniku działań wojennych most został zniszczony przez Chorwatów. Odbudowano go w roku 2004r. i wpisano na listę dziedzictwa UNESCO razem z urokliwą Starówką. Przy pracach renowacyjnych wykorzystano materiały z tego samego kamieniołomu. Do dziś przyjeżdżają tu śmiałkowie, którzy skaczą kontynuując tradycję. Kiedyś skok ze Starego Mostu był świadectwem odwagi, męstwa, siły, a dziś? Trudno powiedzieć, skoro odbywają się nawet dochodowe zawody w skokach.  







 Na Starówce widać odbudowane tureckie domy, które wyglądają jak przed laty. Poczujemy się tu jak na tureckim targu, choć wszyscy piją kawę po bośniacku. Kujundziluk to zabytkowa rzemieślnicza uliczka w Mostarze, gdzie pełno kramów z pamiątkami, ale oprócz kolorowych szmatek wiele jest rękodzieła, rzeczy naprawdę wartościowych i ciekawych.

 
      Kolorowe lampy, naczynia, nawet "latające dywany". To wszystko można dostać w tej urokliwej handlowej uliczce.


Był na mnie bardzo zły za robienie zdjęcia, ale wydawał mi się taki uroczy z tym arbuzem.



Ze Starego Nowego Mostu rozciąga się piękny widok na rzekę Neretwę i Meczet Karadjozbega








         Starówka wybrukowana jest kamieniami, ułożonymi z fantazją w ciekawe wzory, wyślizganymi przez tysiące stóp przemierzających Mostar codziennie. Wygląda pięknie, ale w czasie deszczu taki chodnik jest zdradliwy. Była jednakże paniusia w szpileczkach. Nawet nie współczułam, bo na głupotę podobno lekarstwa jeszcze nie wymyślono, na skręcenia i złamania owszem. 









Kamienne pokrycia dachu zachwyciły mnie.











    Wiele sklepików na zapleczu ma małe warsztaty, gdzie rzemieślnicy na oczach turystów wytwarzają swe dzieła.


Studnia przy Meczecie Karadjozbega



Meczet Karadjozbega z 1564 r. Można go zwiedzać za niewielką opłatą, można też wejść na wieżę widokową. Odpuściliśmy.







     Przy Kujundziluk usytuowany jest wspaniale zachowany dom turecki z XVII wieku. Otoczony wysokim murem we wnętrzu pokazuje typowy dla tamtych czasów rozdział między przestrzenią dla kobiet i mężczyzn.  





       Po bratobójczej wojnie utarło się, że w części zachodniej mieszkają Chorwaci (chrześcijańska), a we wschodniej Bośniacy (muzułmańska). Przewodniki podają informację, że nadal na porządku dziennym są konflikty, drobne nieprzyjemności lub otwarte spory. Widać to choćby po tablicach informacyjnych, dwujęzycznych, gdzie jedni zamalowują napis w języku drugich. Podobno Bośniacy nie zapuszczają się w rejony chorwackie i odwrotnie. Podobno w każdej dziedzinie życia, od polityki do kultury czy sportu widać antagonizmy. Pozornie turyście udaje się dostrzec zgodę i spokój, wydaje się, jakby odbudowany most łączył nie tylko brzegi pięknej Neretwy, ale też ludzi mieszkających tu od pokoleń. Może myśli tak turysta przyjeżdżający odwiedzić starą część, wpadający na chwilę. Ale czy to nie jest złudzenie? Gdy o tym myślę, to smutno mi, że tyle przelanej krwi, tyle istnień ludzkich poszło na marne, nie nauczyło ludzi tego, że można żyć inaczej. Przy takich myślach bośniacka kawa wydawała sie przeciętna, a baklawa zwyczajnie niedobra.
      
      Mimo wszystko uważam, że warto tu przyjechać, warto miasto zobaczyć, poznać. Jednak tak jak Sarajewo wydało mi się przyjazne, otwarte, tak tu nie czułam tego pozytywnego nastroju, tego spokoju. Miałam wrażenie niepokoju, jakby cos czaiło się za rogiem. Możliwe, ze to pogoda tak wpłynęła na nasze doświadczenia i sposób odbioru. 
     Mostar żegnał nas coraz większą ulewą. Mówi się, że to jedno z najbardziej nasłonecznionych miast, gdzie temperatury latem przekraczają 40 stopni. Cóż, jak widać na obrazku. Termometr w aucie wskazywał stopni... 16, tak szesnaście. Byliśmy przemoczeni, zmarznięci i na tym słonecznym południu Europy włączyliśmy w aucie ogrzewanie. Tak, to nie pomyłka, OGRZEWANIE, a nie klimatyzację.  Ale to, co przeżyliśmy po drodze przeszło nasze najśmielsze wyobrażenia. 






Wydawało się, że ulewa odpuszcza, ale to była zmyłka.









     W drodze powrotnej planowaliśmy plażowanie w Makarskiej, do której robiliśmy już trzecie podejście lub w Omisiu, ale nic z tego nie wyszło.

 Czy ktoś z was przeżył ulewę w słonecznej Makarskiej? Bo my tak:)








Wieźliśmy deszcz z Bośni do Chorwacji. Normalnie pogodowi przemytnicy:)




  Temperatura wzrosła i wynosiła aż 19 stopni. Bosko! Nie na darmo człowiek jedzie tysiące kilometrów, aby wygrzać się w ciepłych krajach. Rok temu we Włoszech też natrafiliśmy na ulewy i jeszcze niższe temperatury. Wniosek: zabieraj kurtki deszczówki i nieprzemakalne buty. 

1 komentarz:

  1. Oj tak Bośnia i Hercegowina jest bardzo ciekawa. Mostar zapadł mi w pamięć zdecydowanie. Bałkany są zaskakujące. Warto je zwiedzić, najlepiej samochodem objazdowo.

    OdpowiedzUsuń