Do Werony wpadliśmy jak po ogień. Mieliśmy jeszcze sporo kilometrów przed sobą, ale postanowiliśmy zrobić sobie chwilę odpoczynku. Jak grzeczni turyści pomaszerowaliśmy pod balkon Julii. Rozczarowanie to chyba jedyne słowo, które przychodzi mi do głowy. Oczywiście spodziewałam się wielu ludzi, ale można było się przemieszczać. Patrzyłam na tych, którzy czekali w długiej kolejce, aby zrobić sobie fotkę przy pomniku Julii z dłonią na jej wyświeconej od ściskania piersi. Inni drapali się na balkon, a tam znów kolejka, bo ktoś stawał na balkonie, a kto inny z okna robił odpowiednie zdjęcie. Ale skoro ludzie chcą, mają czas, takie plany i marzenia to ich sprawa.
Była brama z kłódkami "miłosnymi", które w pobliskim sklepiku można było zakupić lub też zawiesić swoje. Też rozumiem, biznes jest biznes. Można w to wierzyć, można z tego żartować, jak kto chce.
Ściany w bramie i wokół pokryte były napisami. Nie podoba mi się tego typu oznaczanie swej bytności, choć pojawia się w wielu miejscach. Ogólnie widok średni, ale jeszcze jestem skłonna zrozumieć potrzebę wyznań w tym znanym miejscu. Zwłaszcza nastolatkowie czy młodzi zakochani tak manifestują swe uczucia, na ławce w parku, serce wycięte na drzewie, zatem może i być brama. Nagle Ala mówi do mnie "Uważaj, nie dotykaj się do ściany!". Gdy bliżej przyjrzałam się ścianom zobaczyłam, że są tam zaschnięte, obrzydliwe....gumy do żucia. Tak, podobno istnieje niepisany zwyczaj przyklejania za ich pomocą karteczek z miłosnymi wyznaniami. Ohyda! Po karteczkach ani śladu, a przeżute gumy oklejają ściany. Trzeba naprawdę uważać, aby nie dotknąć tego paskudztwa.
Wpadliśmy jeszcze na Piazza dei Signori z pomnikiem Dantego. Piękne miejsce, zrekompensowało nieco nieszczęsne gumy. Po niektórych budynkach było widać upływ czasu, choć dawniej musiały być piękne.
Potem lody na Piazza dell’Erbe. To również wyjątkowe miejsce. Czytałam gdzieś w przewodniku, że tu odbywa się targ owocowo - warzywny, ale tego było jak na lekarstwo, za to straganów z pamiątkami całe mnóstwo.
Nie poczułam tu klimatu, nie załapałam charakteru. Może dlatego, że było to ledwie kilka chwil. Nie było czasu na zwiedzanie innych ciekawych miejsc Werony, a jest ich z pewnością wiele. Na razie nie mam w planach powrotu do tego miasta. Myślę sobie, że może lepiej było zacząć zwiedzanie od tego, co jest naprawdę warte uwagi, a dom Julii zostawić sobie na koniec? W każdym razie lody były pyszne, choć później zdarzało się nam jeść o niebo lepsze:) Tak więc pożegnaliśmy Weronę szybko o bezboleśnie.
Zanim wskoczyliśmy na autostradę kupiliśmy owoce, arbuzy i melony oraz brzoskwinie. Zapach był obłędny. Nie mogłam doczekać się przyjazdu na miejsce, aby móc spróbować. Już nawet miałam plan, aby wyciąć w arbuzie otwór i wybierać słodki miąższ jak Kubuś Puchatek miodek, tak zwyczajnie, łapką. Ale pohamowałam swe żądze i dotrwałam.
Dojechaliśmy późno, bo po pierwsze znów lało (a podobno Toskania jest słoneczna) jakoś tak zaufaliśmy nawigacji, która poprowadziła nas górskimi serpentynami. Po jakimś czasie zjechaliśmy na autostradę, a tu znów korek. Ale dotarliśmy, nawet się przejaśniło....
Była brama z kłódkami "miłosnymi", które w pobliskim sklepiku można było zakupić lub też zawiesić swoje. Też rozumiem, biznes jest biznes. Można w to wierzyć, można z tego żartować, jak kto chce.
Ściany w bramie i wokół pokryte były napisami. Nie podoba mi się tego typu oznaczanie swej bytności, choć pojawia się w wielu miejscach. Ogólnie widok średni, ale jeszcze jestem skłonna zrozumieć potrzebę wyznań w tym znanym miejscu. Zwłaszcza nastolatkowie czy młodzi zakochani tak manifestują swe uczucia, na ławce w parku, serce wycięte na drzewie, zatem może i być brama. Nagle Ala mówi do mnie "Uważaj, nie dotykaj się do ściany!". Gdy bliżej przyjrzałam się ścianom zobaczyłam, że są tam zaschnięte, obrzydliwe....gumy do żucia. Tak, podobno istnieje niepisany zwyczaj przyklejania za ich pomocą karteczek z miłosnymi wyznaniami. Ohyda! Po karteczkach ani śladu, a przeżute gumy oklejają ściany. Trzeba naprawdę uważać, aby nie dotknąć tego paskudztwa.
Wpadliśmy jeszcze na Piazza dei Signori z pomnikiem Dantego. Piękne miejsce, zrekompensowało nieco nieszczęsne gumy. Po niektórych budynkach było widać upływ czasu, choć dawniej musiały być piękne.
Potem lody na Piazza dell’Erbe. To również wyjątkowe miejsce. Czytałam gdzieś w przewodniku, że tu odbywa się targ owocowo - warzywny, ale tego było jak na lekarstwo, za to straganów z pamiątkami całe mnóstwo.
Nie poczułam tu klimatu, nie załapałam charakteru. Może dlatego, że było to ledwie kilka chwil. Nie było czasu na zwiedzanie innych ciekawych miejsc Werony, a jest ich z pewnością wiele. Na razie nie mam w planach powrotu do tego miasta. Myślę sobie, że może lepiej było zacząć zwiedzanie od tego, co jest naprawdę warte uwagi, a dom Julii zostawić sobie na koniec? W każdym razie lody były pyszne, choć później zdarzało się nam jeść o niebo lepsze:) Tak więc pożegnaliśmy Weronę szybko o bezboleśnie.
Zanim wskoczyliśmy na autostradę kupiliśmy owoce, arbuzy i melony oraz brzoskwinie. Zapach był obłędny. Nie mogłam doczekać się przyjazdu na miejsce, aby móc spróbować. Już nawet miałam plan, aby wyciąć w arbuzie otwór i wybierać słodki miąższ jak Kubuś Puchatek miodek, tak zwyczajnie, łapką. Ale pohamowałam swe żądze i dotrwałam.
Dojechaliśmy późno, bo po pierwsze znów lało (a podobno Toskania jest słoneczna) jakoś tak zaufaliśmy nawigacji, która poprowadziła nas górskimi serpentynami. Po jakimś czasie zjechaliśmy na autostradę, a tu znów korek. Ale dotarliśmy, nawet się przejaśniło....
A moja opowieść o Veronie wyglądałaby tak: obok Verony przejeżdżalismy w środku nocy. Cały autokar spał. Razem z koleżanką kierowniczką naszej grupy, siedziałyśmy tuż przy kierowcy, któremu śpiewałyśmy francuskie piosenki. Tzn. Karolina śpiewała, bo zna francuski, a ja nuciłam. Pomiędzy jedną a drugą piosenką usiłowałyśmy zbałamucić kierowcę, aby zajechał do Verony. Nikt się nie zorientuje, a my myk, myk... pod balkon Julii :-) Oczywiście, takie to były żarciki. A my śpiewałyśmy kierowcy, żeby nie zasnął za kółkiem :-)
OdpowiedzUsuńI to tyle z mojej Verony, zatem dzięki za przybliżenie mi klimatu miasta. Myślę, że Twoje odczucia były spowodowane tłumem ludzi. Ja by rozkoszować się i w pełni przeżywać uroki miejsca potrzebuję do tego intymnej atmosfery. Co to za atrakcja, jak musisz miec oczy dookoła głowy, by nie zostac rozdepranym, by tłum Cię nie rzucił na ścianę z gumą do żucia i musisz uważać, żeby nie zgubić w tłumie bliskich.
Masz rację, pewnie tłum, choć z racji pogody nie był zbyt duży, mógł wpłynąć na moje odczucia. Sprawdziło się to później, kiedy maleńkie miasteczka, do których wycieczki nie zaglądają, były bardziej przyjazne niż wielkie.
UsuńPo francusku bałamucić kierowcę? Proszę, proszę!!! A szkoda, bo może właśnie w nocy nie widziałabyś gum i nie doświadczyłabyś pędu do balkonu. Sam dziedziniec malutki, taka "studnia", zatem własnych myśli w pogłosie turystów nie można usłyszeć. Nie chciałabym dyskwalifikować miasta, bo naprawdę byłam tu chwilę. Ale w niektórych miasteczkach od pierwszego kroku czułam to coś. Tu jakoś nie bardzo, choć to pierwsze zwiedzanie w naszej podróży było.
Zatem nie kieruj się moimi opiniami, tylko podczas następnej wycieczki lepiej śpiewajcie, a sama zobaczysz, czy warto:)